piątek, 8 kwietnia 2016

Prolog

Wiatr wyrwał mężczyźnie gazetę z rąk i uniósł ją kilka metrów nad ziemię, rozdzielając strony i każdą niosąc w zupełnie innym kierunku. Jakaś kobieta z rozwianymi włosami uśmiechnęła się do niego współczująco, ale on już nie widział tego uśmiechu, bo ruszył przed siebie w kierunku kawiarni, której szyld stanowiła wielka lukrowa babeczka z wisienką na czubku. Mężczyzna otulił się bardziej fioletowym szalem i przyspieszył kroku by deszcz, który już zaczął spadać na ziemię małymi kroplami nie zmoczył mu nowego beżowego płaszcza, który kupił wczoraj na otwarciu nowego sklepu Burberry. Utracona gazeta nie zaprzątała mu więcej głowy gdyż i tak nie liczył, że znajdzie w niej coś bardziej interesującego niż kolejne artykuły o oszustwach, morderstwach, korupcjach i narzekaniach na obecny rząd. Tym właśnie żył Nowy Jork, ale z pewnością nie Will. 

Żebrak pod bankiem wysunął w jego kierunku zniszczony kaszkiet licząc na parę monet i jęcząc, że nie ma, za co kupić bochenka chleba. Will przemknął obok niego nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Minął objętą parę pod parasolem, kobietę z trójką dzieci i całą masę mężczyzn w garniturach i kobiet w garsonkach. Pobieżnie przemknął wzrokiem po ich spiętych bladych twarzach, po których od razu było widać, że całe dnie spędzają w biurach ukryci pod stosami papierów tworząc tak lubianą przez wszystkich biurokrację.

Will spojrzał na tarczę swojego srebrnego zegarka na skórzanym pasku, który podarował mu ojciec na dwudzieste urodziny i stwierdził, że ma jeszcze pół godziny do spotkania w szpitalu. Pomyślał, że zdąży jeszcze kupić kawę na wynos by, choć trochę dodać sobie energii w tym szarym jesiennym dniu. Na korzyść przemawiało jeszcze to, że kawiarenka mieściła się niedaleko szpitala, w którym mężczyzna miał do załatwienia pewną sprawę niecierpiącą zwłoki. Wczoraj poprzez szpitalną sekretarkę ordynatora umówił się z nim na rozmowę, a nie chciał się spóźnić gdyż traktował spóźnienia, jako objaw lekceważenia drugiej strony.

Dzwoneczek przy drzwiach powiadomił wszystkich o jego wejściu do kawiarni. Małe pomieszczenie było pełne ludzi, co o tej porze nie powinno go zdziwić. Mimo to przez chwilę miał ochotę zawrócić i wyjść niż przebywać wśród tylu osób, które tak jak i on zapragnęli ogrzać się ciepłą kawą lub zjeść dobre ciastko. Will ustawił się w kolejce i przez chwilę grzebał w kieszeni w poszukiwaniu drobnych na mały kubek kawy. Jak większość nowojorczyków miał z tym problem. Za wszystko płacił kartami, prawie w ogóle nie nosząc przy sobie gotówki. Na dziś jednak się przygotował i już po chwili zimne monety wylądowały w jego ciepłej dłoni. Kolejka poruszała się w ślimaczym tempie. Will westchnął i przebiegł swoimi niebieskimi oczami po wnętrzu jakby widział je po raz pierwszy, co oczywiście nie było prawdą, gdyż wstępował tutaj bardzo często. Nie był to drogi lokal, pełen ludzi w garniturach od Armaniego, olewających każdego, kogo nie stać było na rzeczy od znanych projektantów, ale mała przytulna kawiarenka, jak dla Willa bardzo tania, ale bardzo dobra jakościowo.

Poczuł na sobie czyjeś spojrzenie i odwrócił głowę lekko w prawo by natknąć się na wzrok jakiegoś mężczyzny w średnim wieku, który po chwili zawstydzony szybko odwrócił wzrok. Spojrzał na jego pomięty brązowy garnitur, a potem na siebie. Wszystko, w co był ubrany było wykonane z najwyższej jakości materiałów, przez najbardziej znane nazwiska w świecie mody. Na ulicy nie wzbudziłby swoją osobą żadnej sensacji, jednak w miejscach takich jak to, w których nie pojawiali się często, jeżeli nie w ogóle, ludzie tacy jak on, zwracał na siebie uwagę. Poczuł się lekko skrępowany i niepewnie przeczesał palcami ciemnobrązowe włosy, które układały się zwykle w artystyczny nieład. Spuścił wzrok na podłogę powoli przesuwając się do przodu w kolejce, która w ogóle nie sprawiała wrażenia jak gdyby miała się skracać. Dopiero po chwili spostrzegł coś dziwnego. A właściwie kogoś dziwnie ubranego.

Wzrok Willa automatycznie przebiegł po osobie, która stała przed nim, a dokładnie po mężczyźnie, którego wieku teraz nie potrafił dokładniej określić. Czarne trampki, niebieskie spodnie i lekarski fartuch? Brew mężczyzny automatycznie podjechała do góry. W Nowym Jorku można było zobaczyć wiele dziwactw, na które specjalnie nikt nie zwracał uwagi. Cóż, może to taki jego zwyczaj, pomyślał skupiając swoje błękitne oczy na ramionach i szyi nieznajomego.

– Przepraszam? – Cieniutki głosik wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał w dół i ujrzał małą dziewczynkę w różowym płaszczyku i za dużej czapce, która co chwila zsuwała się na jej oczy mimo ciągłego poprawiania przez właścicielkę. Dziewczynka patrzyła na niego nieśmiało swoimi dużymi zielonymi oczami.

– Tak? – zapytał starając się by jego głos zabrzmiał serdecznie, chociaż wcale nie miał ochoty rozmawiać teraz z jakimś obcym dzieckiem. Niezbyt za nimi przepadał. Wydawało mu się, że robią zbyt wiele hałasu i są najzwyczajniej na świecie głupie. 

– Czy ma pan pożyczyć dwa dolary? – zapytała wprost. Will wiedział, że w kieszeni ma wyliczone monety na kawę, której potrzebował, jeśli nie chciał zasnąć na rozmowie z ordynatorem w szpitalu.

– Nie – odparł tym samym tonem, jakiego użyła ona sama – zresztą czy nie jesteś za mała na picie kawy? – zmarszczył brwi, a kącik jego ust drgnął nieznacznie widząc, jak określenie, którego użył zbulwersowało dziewczynkę.

– Dupek – mruknęła i wyszła z kawiarni przepychając się między ludźmi. 

Twarz Willa wykrzywiła się w sarkastycznym wyrazie. Do listy przymiotników określających dzieci musiał dodać jeszcze jedno słowo: niewychowane. Zniesmaczony zachowaniem dziecka, ponownie skupił wzrok na lekarskim fartuchu, a jego umysł wciąż kombinował, dlaczego ktoś miałby nosić fartuch po mieście? Może jest lekarzem? Przemknęło mu przez myśl, jednak szybko to odrzucił. Znał wielu lekarzy i żaden z nich nie chciałby nosić tego dziadostwa non stop. Po chwili zaczął się zastanawiać, dlaczego właściwie nad tym rozmyśla i stwierdził, że to pewnie przez to nudne oczekiwanie w kolejce i tą beznadziejną przyprawiającą o depresję pogodę. Po raz kolejny spojrzał na zegarek już coraz bardziej zniecierpliwiony. Zaczął żałować, że nie przyjął propozycji na rozmowę telefoniczną. Mógłby teraz siedzieć wygodnie w fotelu popijając whisky i śmiać się z ludzi, którzy teraz tak jak on sterczeli w zatłoczonym lokalu czekając na swoją kolej.

***

Kto by pomyślał, jak życie potrafi się zmienić po usłyszeniu kilku gorzkich słów od osoby, która zajmowała szczególne miejsce w sercu. Pewnemu blondynowi nigdy by do głowy nie przyszło, że słowa potrafią ranić bardziej niż nóż wbity w brzuch. Doskonale znał różnicę, bowiem doświadczył obu tych rzeczy.

– Ed. – Blondyn obrócił się szukając osoby, która go zawołała. – Idź może na kawę czy coś. Wyglądasz na zmęczonego.

– Dziękuje, że się o mnie martwisz, Liz, ale ordynator nie powinien robić sobie przerw – odpowiedział z głębokim przekonaniem.

– Edwardzie Moore! Rusz swoje szanowne cztery litery i idź się przewietrz, bo już kompletnie przestaniesz przypominać człowieka! – Kobieta była nieustępliwa. – Ja rozumiem bycie pracowitym, ale jawne doprowadzanie siebie do samobójstwa jest złe. Chcę z powrotem uśmiechniętego i wesołego Eda!

Mężczyzna uśmiechnął się słabo. Miała rację. Jak zawsze.

– Dobrze, pójdę do kawiarni dwie ulice dalej. W razie wypadku to wiesz, zabieram ze sobą pager.

– Świetnie. Wynocha, ale już! I nie martw się tak – dodała nieco ciszej. – Nic nie mogłeś zrobić.

Podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu w geście współczucia.

– Wiem – uśmiechnął się słabo i wyszedł ze szpitala nawet się nie przebierając.

Ta kobieta – Liz – jest jedną z jego przyjaciółek ze studiów medycznych. Teraz on jest ordynatorem oddziału chorób zakaźnych, a ona przełożoną pielęgniarek. Często zdarza się, że sam musi być obecny w szpitalu całymi dniami, gdyż jeżeli chodzi o podjęcie decyzji w sprawie któregoś z pacjentów to właśnie on musi ją podjąć.

Edward był mężczyzną bardzo otwartym i szczerym. Nie raz i nie dwa zdarzało się, że zaufał niewłaściwej osobie, która w rezultacie tego, zawsze go wykorzystywała. Dlatego teraz nie potrafił zbyt wielu osobom zaufać, a od lat nie miał partnera. Za czasów studiów był szalenie zakochany w przyjacielu i dowiedział się po raz pierwszy, czym jest zawód miłosny. I od tamtej pory wiedział też, że słowa ranią bardziej niż uderzenie pięścią w nos. Rana na ciele zagoi się, ale na sercu... niekoniecznie. W rezultacie tego Edward pomimo swojego wieku (ma skończone 26 lat) nie kochał już nikogo i dalej był niedoświadczony seksualnie. To znaczy pojęcie ogólne miał, bo takowe przygody czasem mu się zdarzały, lecz nigdy nie dochodziło do pełnej penetracji. Z punktu widzenia osoby postronnej, znającej tylko jego historię, można było dojść do wniosku, że Ed był osobą szpetną, dlatego nigdy nikt nie potrafił go posiąść. Nic bardziej mylnego. Blondyn był mężczyzną niezwykle urodziwym i gdyby nie jego orientacja, pewnie od dawna byłby szczęśliwym ojcem z piękną żoną u boku. Właśnie... gdyby nie orientacja. W tej dziedzinie ciężko jest o partnera na całe życie. Dodatkowo jeszcze każdy gej ma swój typ wymarzonego chłopaka i w tej materii jasnowłosy mężczyzna nie był w tyle. Uwielbiał ciemnowłosych przystojniaków o bystrym spojrzeniu i nieco zaborczych. Chciałby by jego partner wiedział, że jak blondyn się oddaje, to bez reszty. Ed chciał być pożądany, chciał do kogoś należeć. Na zawsze. Ale dobrze wiedział, że marzenia zazwyczaj mają mało wspólnego z rzeczywistością, ale czy aby na pewno? Może coś czeka go w tej koleinie zdarzeń zwanej życiem?

Na zewnątrz była kiepska pogoda, wyglądało jakby zaraz miało zacząć padać. Cóż... pogoda jak pogoda. To nie jest coś, o co warto się martwić. Ale obawiał się nieco, że jego ukochane czarne trampki przemokną. Ruszył swobodnym i żywiołowym krokiem w stronę swojej ulubionej kawiarni, która na szczęście mieściła się blisko jego szpitala. Kawiarnia może nie była duża, ale tutaj bardziej liczyła się jakość, a kawę to oni mają wyśmienitą. Nie minęło dużo czasu, gdy stała się jego ulubionym miejscem.

Nagle Ed przystanął zdziwiony patrząc na latające kawałki gazety. Nie wiedział, dlaczego, ale ta mała rzecz przyprawiła go o uśmiech. Nie to, że potrzebował jakiegoś powodu by być wesołym. Przy drodze napotkał żebraka, który prosił o jakieś drobne na jedzenie. Ed nie ufał takim ludziom, którzy chcą pieniędzy, więc podszedł do mężczyzny i przykucnął.

– Nie dam panu pieniędzy, ale pójdę coś panu kupię. Czego pan potrzebuje?

– Ależ panie, dziękuję bardzo. Prosiłbym tylko o trochę pieczywa, drogi panie dobroczyńco – szepnął biedny mężczyzna z podziwem w oczach.

– To ja zaraz wrócę. – Blondyn uśmiechnął się i ruszył w stronę najbliżej piekarni.

Ed wrócił po chwili z pełną siatką artykułów spożywczych. W środku znajdowało się nie tylko pieczywo, lecz także ser, kilka puszek z gotowym jedzeniem i kilka innych rzeczy, które można łatwo przyrządzić. Mężczyzna posłał jeszcze piękny uśmiech w stronę żebraka i podjął wędrówkę do kawiarenki. Po drodze przez chwilę przyglądał się mijanym ludziom. Większość albo spieszyła się gdzieś z paniką w oczach, albo wyglądała jakby zaraz miała iść na ścięcie. Czy aż tak ponurym miejscem był Nowy Jork? W zamyśleniu patrzył w niebo, które z chwili na chwilę szarzało coraz bardziej. Nawet nie zauważył, kiedy jego ciało przystanęło przy wejściu do kawiarni, jakby trasa była wyryta w jego ciele, tak jak blizna na jego brzuchu po pewnym, dawno zapomnianym incydencie z nożem.

Mężczyzna pchnął lekko drzwi kawiarni i od razu uderzył go cudowny zapach kawy. Tylko tego teraz pragnął. Cudownego i cholernie dobrego ciepłego napoju. W wejściu otrzymał kilka zdziwionych spojrzeń. Zapewne chodziło o jego strój. W odpowiedzi wzruszył tylko ramionami i przystanął na końcu kolejki. W takich momentach oczekiwania zawsze przypominał sobie zadania czekające go następnie. Właśnie takowe dzisiaj miał, a mianowicie spotkanie z jakimś mężczyzną u niego na oddziale. Jego sekretarka umówiła mu z nim spotkanie, a on nie mógł i nie śmiał nawet odmówić. Jego pozycja w szpitalu do czegoś zobowiązywała.

Chwilę po tym jak czekał w kolejce poczuł czyjś wzrok na swoich plecach, ale nie śmiał się odwrócić. Dopiero wtedy, gdy to uczucie minęło, lekko okręcił głowę przez prawe ramię i spojrzał najpierw na małą dziewczynkę, która zwróciła się do mężczyzny, który stał za nim w kolejce. Swoimi stalowym spojrzeniem przebiegł po sylwetce nieznajomego, chwilę zatrzymując wzrok na pięknym beżowym płaszczu. Jego wzrok mimowolnie powędrował do twarzy gustownie ubranej osoby i Ed o mało nie zakrztusił się powietrzem, które właśnie z lekkim świstem wciągnął. Z powrotem skupił wzrok na stojącej przed nim kobiecie i... WOW! Jego mózg krzyczał z zachwytu. Takiego przystojniaka to nic, tylko podziwiać. Jasnowłosy mężczyzna nic nie mógł poradzić, że do TAKICH ludzi miał słabość. Wypuścił wstrzymywany przez jakiś czas oddech i starał się uspokoić serce. Nie mógł się doczekać by wyjść z kawiarni z ciepłym napojem w dłoni i uciec w zacisze własnego gabinetu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Początek opowiadania za nami! Z tej strony Fantasya i życzę wam miłego dzionka oraz mam nadzieję, że się podobało. Jeżeli zobaczycie niebieski kolor gdziekolwiek to tak... to pewnie moja sprawka. Kolejny rozdział... nie wiem! Trzymajcie się!