niedziela, 19 czerwca 2016

Rozdział 2


Edward Moore? – zapytał brunet uprzejmie, spoglądając na mężczyznę, który stał po drugiej stronie biurka. Wydał mu się za młody jak na ordynatora, więc Will wolał się upewnić czy rozmawia z odpowiednią osobą. Pokonał odległość od drzwi do biurka lekkim, płynnym krokiem nie spuszczając z blondyna spojrzenia

T–tak – powiedział niepewnie, lecz chwilę potem się opanował. – Zgadza się. A pan to William Collins jak mniemam?

W rzeczy samej. – Wyciągnął w jego kierunku dłoń. Analizując przez chwilę jego twarz zorientował się, że już go gdzieś widział. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że to on stał przed nim w kolejce w kawiarni. – Widzieliśmy się już dzisiaj – uśmiechnął się lekko

Co za zbieg okoliczności! – Blondyn zaśmiał się przyjmując dłoń mężczyzny. – Proszę, niech pan spocznie – powiedział wskazując na fotel stojący przed biurkiem.

Dziękuję. Proszę mi mówić po imieniu. Po prostu Will. – Usiadł i przewiesił płaszcz z szalem przez oparcie fotela. – Nie sądziłem, że przyjdzie mi rozmawiać z kimś w moim wieku. – Utkwił w nim swoje błękitne spojrzenie, przyglądając się mu uważnie jakby chciał zapamiętać każdy szczegół jego twarzy.

Ed zamrugał szybko i dopiero po chwili dotarły do niego jego słowa. W jego wieku?! W sumie na pierwszy rzut oka ciężko było mu ocenić wiek siedzącego przed nim mężczyzny. Mimowolnie zaśmiał się miękko.

Miło mi, więc proszę byś również mówił do mnie do imieniu, Will. Jestem Edward, albo Ed, jak wolisz – powiedział wolno jakby przez wypowiedzeniem słów analizował każde jego brzmienie. – Tak, to może być nieco dziwne, że dwudziestosześcioletni mężczyzna jest już ordynatorem.

Raczej intrygujące. Jestem od ciebie zaledwie dwa lata straszy. Strzelałem, jeżeli chodzi o wiek – szybko wyjaśnił widząc zaskoczenie mężczyzny. Założył nogę za nogę i rozejrzał się po gabinecie – a nie mam tak poważnej posady – znów skupił na nim wzrok. Nie chciał od razu przechodzić do sedna sprawy by nie wyjść na gbura. Choć może nie powinien zajmować czasu ordynatorowi takimi pierdołami. – Nie jestem tu jednak po to, by zawracać ci głowę.

Z chęcią bym dawał zawracać sobie głowę – mruknął cicho Ed, lecz sapnął, gdy uświadomił sobie, że wypowiedział myśli na głos. O mamusiu! Czy słyszał? – Nic nie szkodzi! – powiedział szybko starając się jakoś wybrnąć z sytuacji. – Dzisiaj nie mam już nic ważnego do zrobienia, więc nie chcę by nasza rozmowa przebiegała w pośpiechu.

Cień uśmiechu przemknął przez twarz Willa, który doskonale usłyszał te pierwsze słowa. Mimo to, widząc zakłopotanie na twarzy mężczyzny udał, że nic takiego nie dotarło do jego uszu. Nie chciał bardziej zawstydzać swojego rozmówcy, o co z pewnością by się pokusił gdyby tym kimś był ktoś inny niż Ed.

Doskonale. Więc zaspokoisz moją wrodzoną ciekawość, często niezdrową i opowiesz, jakim cudem jesteś ordynatorem? – zapytał, gdyż faktycznie był tego cholernie ciekawy.

Blondyn przechylił głowę nieco w prawo, co wyglądało u niego trochę komicznie. Jego wyraz twarzy zmienił się. Teraz myślał jakby tu wyjaśnić tak zawiłą historię w kilku zdaniach.

Cóż... tak jakoś wyszło. Osoba z moim wykształceniem powinna jeszcze siedzieć na samym początku kariery lekarskiej. Lecz nie ja – mężczyzna westchnął cicho. – Ja na studiach zostałem okrzyknięty geniuszem, bo wszystkie testy zdawałem śpiewająco. Trochę ciężko mi o tym mówić, ale miałem chory pociąg do nauki, która dzięki niebiosom mija. Cały materiał studiów zaliczyłem w trzy semestry, więc zacząłem robić specjalizacje... mam ich kilka... – mruknął i wydął usta. – Czasem ta ilość wiedzy mnie po prostu irytuje. Dlatego od pewnego czasu niczego nie czytałem i niczego się nie uczyłem, ale nadal wiem o wiele za dużo niż powinienem na moim etapie. Zostałem zauważony przez kierownika tego szpitala, gdy byłem tutaj na praktykach. Kilka miesięcy pod jego okiem i zostałem lekarzem oddziałowym, a teraz... cztery miesiące po tym, zostałem ordynatorem. – Przez twarz blondyna przeszedł lekki grymas, który zaraz zniknął. To była tylko część prawdy. Postanowił większe z sekretów zostawić nadal owiane tajemnicą. To nie czas i miejsce by wracać do przeszłości. – Wybacz, nie lubię o tym mówić...

Nie zamierzałem cię zakłopotać – dodał szybko, ciągle przetwarzając jego słowa w swojej głowie. Postanowił jednak nie kłopotać go dalszym ciągnięciem tego tematu. – Znajomy, który polecił mi waszą placówkę wspominał, że macie tu małe problemy – wspomniał słowa doradcy swojego ojca, który potajemnie pomagał mu w różnych rzeczach, głównie w akcjach charytatywnych. Wszystko oczywiście za plecami Rogera Collinsa, który nie cierpiał wydawać gotówki na takie cele, woląc sam otaczać się bogactwem.

Racja. Pieniądze, jakie dostajemy na tą placówkę od miasta nie wystarczają na pokrycie wszystkich kosztów. Sam z własnych pieniędzy remontuję zachodnie skrzydło, ale też moja kieszeń ma limity. Za jakiś czas zabraknie nam pieniędzy i będziemy musieli zamykać oddziały, bo nie spełniają krajowych wymogów. – Mężczyzna powiedział to z bólem w oczach. – Wiadomo, że by się tak nie stało, gdyby miasto podwyższyło swoje dotacje, ale nie! Ważniejsza jest krajowa armia! Sam prosiłem o to osoby z góry, ale kim ja jestem? Zwykłym lekarzem, zwykłego szpitala. Nie mam takiej siły przebicia.

Blondyn spuścił głowę, lecz po chwili podniósł ją z lekkim zdziwieniem wywołanym swoją reakcją. Czemu tak żywo reaguje? Wyszedł pewnie na głupka, który zrobi wszystko dla pieniędzy. Nie ważne, że to pieniądze na remont i zaopatrzenie oddziału dziecięcego, który był w najgorszym stanie, prócz zachodniego skrzydła. Nie chciał w taki sposób prosić o pomoc, ale co mu już zostało? Dzieci to przecież przyszłość.

Ludzi z góry mało interesuje wasz szpital – rzekł Will szczerze, sam pamiętając jak przeprowadził rozmowę z ojcem na temat podwyższenia pieniędzy w budżecie na służbę zdrowia, ale on tylko prychnął tłumacząc mu, że armia i broń to priorytety, które zapewnią bezpieczeństwo i przyszłość krajowi. – W samym Nowym Jorku jest sto dwadzieścia szpitali publicznych takich jak ten, w podobnym zresztą stanie – dodał i przejechał palcem po dolnej wardze zastanawiając się nad własnymi słowami. – Wiem dobrze, bo próbowałem interweniować o fundusze u samego źródła – wzruszył ramionami i oparł się wygodnie na fotelu. Spojrzał na mężczyznę, po którym widać było jak bardzo oddany jest temu miejscu. Jak bardzo zależy mu na tym by placówka w końcu mogła funkcjonować na prawidłowym poziomie.

Dokładnie t–tak. – Blondyn zająknął się blądząc wzrokiem po palcu mężczyzny, który kreślił idealną krzywiznę dolnej wargi. W myślach wyobrażał sobie, że to jego własny palec. Przyglądając się dłoni niebieskookiego dostrzegł, że ma on bardzo piękne dłonie i idealne paznokcie. Potrząsnął lekko głową by pozbyć się tych myśli. Skarcił się, że fantazjuje, gdy ważna sprawa była omawiana. Gdyby nie było mężczyzny w pomieszczeniu pewnie użyłby do pomocy blatu biurka, przy którym właśnie siedział. – Dlatego... – odchrząknął nieco, bo jego głos nabrał charakterystycznej chrypki. – Dlatego... – zaczął od nowa – ...zastanawia mnie, dlaczego wybrałeś akurat ten szpital z tylu w mieście?

Will zupełnie nie był świadomy, że ten tak prosty gest, który miał w zwyczaju wykonywać, gdy nad czymś głęboko się zastanawiał, wywoła takie emocje u jego rozmówcy. Chrypka w głosie Eda była bardzo seksowna.

Proste. Jesteście jedynym szpitalem w tym okręgu z oddziałem dziecięcym, a to karygodne by dzieci musiały być leczone w takich warunkach i w tak wolnym tempie – podniósł się z krzesła, żeby rozprostować nogi. – Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli nie będę siedział? – zapytał z grzeczności, poprawiając mankiety swojej koszuli i rozpinając jeden górny guzik.

Ło Boże Leśny! – krzyknął w myślach blondyn walcząc z rumieńcami. Czy on... czy Will flirtował z nim?! Nagle blondynowi zrobiło się tak gorąco, że nie mógł nic poradzić, by nie wstać i podejść nieco chwiejnym krokiem do lekko uchylonego okna. Czy na dworze zrobiło się jakoś cieplej, czy tylko jemu się tak wydawało.

T–t–to może zechciałbyś obejrzeć oddział? – wypalił Ed odwracając się w stronę stojącego mężczyzny, który... o rany boskie! z chwili na chwilę wyglądał coraz bardziej seksownie. Will wlepił w Eda swoje bystre i przenikliwe spojrzenie wyczuwając w nim jakąś zmianę. Chłopak momentalnie zrobił się spięty. Will wielokrotnie słyszał, że jego osobowość potrafi przytłaczać osoby znajdujące się w jego towarzystwie, ale przecież starał się zachować normalnie, grzecznie i kulturalnie. Dodatkowo Ed chyba lekko pobladł. Zmarszczył lekko brwi.

Prowadź. Będę tuż za tobą – rzekł miłym głosem.

Blondyn znów odwrócił się tyłem do niebieskookiego mężczyzny starając się uspokoić. Jego zachowanie z pewnością zostało zauważone. Próbował odpowiedzieć sobie na pytanie, czemu reaguje aż tak emocjonalnie? To tylko biznes. Pomoc dla szpitala i przede wszystkim dzieci. Przełknął ślinę i odetchnął. Odwrócił się już nieco bardziej opanowany. Uśmiechnął się do mężczyzny łagodnym uśmiechem, którym uspokajał dzieci.

Najpierw zapraszam do pokoju obok po ochraniacze i maski. To nadal jest oddział chorób zakaźnych – wskazał dłonią drzwi. Will Skinął głową i podążył za chłopakiem. Obserwując jego sylwetkę znów przyłapał się na dziwnych myślach, które nie powinny się pojawiać w jego głowie. Być może zbyt długo przebywał bez kogoś. Wszędzie widzę gejów, pomyślał i westchnął spoglądając na zegarek. W pomieszczeniu założył na siebie maskę i dziwaczny foliowy fartuch. Tak, więc jedyne, co go odznaczało od lekarzy to intensywnie niebieskie oczy

Ilu w szpitalu jest chorych? – zapytał mierząc jego sylwetkę wzrokiem. Ku jego nieszczęściu to, co najważniejsze zasłaniał fartuch i ten śmieszny foliowy ochraniacz. Szlag by to trafił. Blondyn w odpowiedzi zaśmiał się perliście.

Nie posiadam informacji o ilości pacjentów w całym szpitalu, ale o ilości dzieci w oddziałach dziecięcych, owszem. W tym szpitalu nie jestem tylko ordynatorem. Jestem również lekarzem na innych dziecięcych oddziałach – powiedział z wesołym błyskiem w oku zupełnie zapominając o wcześniejszej nieśmiałości. To przez te ubranie ochronne. Na niebieskookim leżały świetnie, lecz jego postawa ciała odróżnia go od lekarzy. Mieć takiego przystojnego lekarza w swoim zespole... – rozmarzył się blondyn w myślach. Wrócił jednak do przerwanego wątku:

Tutaj mamy pięćset chorych dzieci we wszystkich oddziałach. Jednak chodzi nam na chwilę obecną o ten oddział, prawda? Bo jeżeli również o inne, to czeka cię jeszcze kilka innych rozmów, bo tylko tutaj jestem ordynatorem.

Ed znów się zaśmiał. Zaczął powoli przyzwyczajać się do obecności Willa, a mógł tego dokonać dzięki temu, że teraz tylko i wyłącznie myślał o swojej pracy. Czas najwyższy by nauczyć się to oddzielać, a mianowicie życie prywatne i życie zawodowe. A swoje zafascynowanie przystojnym Willem przełożył w sferę życia prywatnego.

Rozumiem – mężczyzna przyjął to do wiadomości i zaczął nad czymś się zastanawiać idąc za swoim przewodnikiem. Miał okazję by przyjrzeć się dokładnie mijanym salom, w których leżały chore dzieci. Jedynie te w szpitalach wzbudzały jego litość. Nie lubił dzieci, ale te tutaj z pewnością nie zasługiwały na taki los. Mógł zaobserwować również część kadry tu pracującej. Lekarze biegali między salami, zajęci i całkowicie pochłonięci swoją pracą.

Jak widzisz, nie wygląda to najlepiej. Z kadrą też kiepsko, nie mamy środków by zatrudnić dodatkowych lekarzy i kilka pielęgniarek. To oddział chorób zakaźnych, co chwilę jakiemuś dziecku albo się pogarsza, albo czegoś potrzebuje. – Blondyn zerknął przez ramię prosto w oczy swojego gościa na oddziale. W tych stalowoszarych oczach można było zobaczyć głęboki smutek, który chwilę potem zniknął. To był smutek za stratą dziecka, które zmarło kilka dni wcześniej. Nadal wypominał sobie, co mógł zrobić lepiej i czego nie dostrzegł w porę. Robił to, mimo że wiedział, że nikt nie potrafiłby tego dokonać.

Potrzebujecie sprzętu, dodatkowych miejsc dla dzieci – zaczął wyliczać – nie widzę też żadnych pokoi dla rodzin, które spędzają tu całe dnie ze swoimi pociechami, budynek musi zostać wyremontowany. Zwłaszcza to skrzydło – spojrzał na sufit, po czym zatrzymał się przy czymś, co przypominało kącik zabaw dla dzieci, jak dla Willa mało imponujący – i potrzebujecie funduszy na kadrę – zakończył czując gdzieś w sobie wściekłość, że państwo dopuszcza do takich sytuacji, a jego ojciec czynnie bierze w tym udział. Poczuł się za to współwinny, zwłaszcza, gdy miał przed sobą lekarza pełnego pasji, który sam dokładał pieniędzy z własnej pensji na szpital, który zapewne poniekąd traktował jak dom.

Dużo tego – stwierdził spokojnie.

Tak – mruknął Ed nieco zawstydzony takim stanem szpitala i pewnie bardzo dużym kosztem tego wszystkiego. Będzie zadowolony, jeżeli Will będzie chciał sfinansować, chociaż część. Rozejrzał się wokół niespokojnie starając się jakoś ukazać sens pomocy dzieciom w tym szpitalu. Nic poza samą empatią nie przychodziło mu do głowy. Ale czy musi być jakiś sens, by pomóc tym, którzy tego potrzebują?

Damy radę, Ed – rzekł entuzjastycznie, sam nieco zaskoczony tym tonem, pozbawionym formalności.. Ale nie mógł inaczej zareagować widząc nagły smutek w szarych oczach lekarza. – Kto, jak nie my? Pozwolisz, że przejdziemy teraz do twojego gabinetu i zabierzemy się za to już dziś. Wstępnie omówimy naszą współpracę.

Dziękuję, Will. – Blondyn uśmiechnął się ciepło czując, że to, co splotło ich losy zasługuje na podziękowania. To może być początek czegoś pięknego. – To chodźmy – powiedział ciepło i podszedł do stojącego nieco za nim mężczyzny. Okręcił się by go minąć i poprowadzić z powrotem, lecz nagle zachwiał się i zaczął upadać. Will zareagował od razu. W momencie znalazł się za chłopakiem. Złapał go w swoje ramiona, by uchronić od upadku.

Ed... wszystko w porządku? – zapytał lekko zaniepokojony, przytrzymując mężczyznę blisko siebie. Był zadziwiająco lekki jak na kogoś nieznacznie niższego od Willa.

Tak... tylko nieco mi się zakręciło w głowie – odpowiedział po chwili wahania. Ramiona Willa były bardzo przyjemnie ciepłe.

Ależ oczywiście, że ci się zakręciło! – dodał kobiecy głos, w którym Ed rozpoznał swoją przyjaciółkę Liz. – Żeby pan wiedział, ten gość – wskazała palcem Eda – zapracowuje się na śmierć. Niewiele je i zamartwia się za wszystkich – westchnęła głęboko. – A tak w ogóle to jestem Elizabeth Tylor, a dla przyjaciół i znajomych Liz. A teraz wybaczcie, wracam skąd przyszłam, ale mam prośbę do pana, panie przystojny – spojrzała na Williama – niech pan się zatroszczy o tego uparciucha.

L–Liz – blondyn jęknął lekko zażenowany i zaczął powoli stawać na swoich nogach, nadal lekko trzymając się ramienia mężczyzny. Kobieta w między czasie zdążyła umknąć. – Wybacz za nią, gada od rzeczy...

Chyba nie tak całkiem od rzeczy, Edwardzie. – Jego prawa ręka zjechała na biodro mężczyzny by łatwiej mu było go przytrzymać. – Chociaż widzę ją pierwszy raz jestem skłonny uwierzyć, że mówi prawdę. W końcu nazwała mnie panem przystojnym. – Zażartował i zaśmiał się, na chwilę zapominając o zasadach, które wpajał mu ojciec by nie okazywać emocji przy obcych, nawet tych dobrych jak radość. Mimo, że mężczyzna już wydawał się stać o własnych siłach Will nie miał zamiaru dopuścić do drugiego takiego incydentu w jego obecności, dlatego też wziął jego rękę i oplótł ją sobie wokół wąskiej talii. – Nie chcę mieć potem lekarza na sumieniu, gdybyś znów zechciał upaść – jego niebieskie oczy błysnęły tajemniczo. Ruszyli w stronę gabinetu Eda.

To po mnie, pomyślał Ed. Teraz to już w ogóle nie będzie mógł przestać o nim myśleć. Uśmiech tego człowieka był najpiękniejszą rzeczą, jaką dane mu było zobaczyć. A do tego jeszcze te oszałamiające oczy, które samym swoim blaskiem przyprawiały go o drżenie kolan. W duchu dziękował za to, że Will go asekuruje, bo upadłby nie mogąc ustać na miękkich nogach.

Dziwne uczucie – mruknął cicho odwracając głowę, zapominając przy tym, że mężczyzna może go usłyszeć. Nawet nie zauważył, a byli już przy drzwiach jego gabinetu. Oboje ściągnęli ochronną odzież przed wejściem do środka i oddali ją pielęgniarce, która się tym zajmowała. Will poprawił koszulę, która lekko mu się wymięła pod tym foliowym czymś i uniósł wzrok na Eda.

Dziwne? – zapytał zaintrygowany. – Wybacz, ale czasami zapominam o tym, że niektórzy mężczyźni nie są przyzwyczajeni do tak bliskiego kontaktu z innymi mężczyznami – dodał pośpiesznie

Eee to nie tak, że to było niemiłe... cholera – zaklął. – Ja… jakby to powiedzieć. Jestem inny i to nieco mnie peszy z wielu skomplikowanych powodów. Wybacz, że gadam jak potłuczony. – Blondyn odsunął się na stosowną odległość. Nie chciał wywoływać presji na mężczyźnie właśnie teraz, gdy prawie wyznał mu rodzaj swojego zainteresowania nim. Will patrzył na niego przez chwile intensywnym wzrokiem jakby szukał odpowiedzi na swoje pytanie, które krążyło mu po głowie od momentu, gdy spotkał tego mężczyznę w kawiarni.

Lepiej zaliczać się do niektórych niż do wszystkich – dodał spokojnie i zajął swoje miejsce przy biurku. Przez chwile grzebał w kieszeni płaszcza, z której wyciągnął swój telefon. Powinien bardziej uważać. Nie powinien paplać na prawo i na lewo o swojej orientacji. To mogło doprowadzić do wielu problemów, jednak już czasami był tym po prostu zmęczony.

T–tak myślisz? To nawet miłe. – Lekarz zachichotał. – Wspomniałeś, że zapominasz, że niektórzy mężczyźni nie są przyzwyczajeni do bliskiego kontaktu z innymi mężczyznami. A to oznacza, że ty jesteś? – przechylił lekko głowę, tym razem w lewą stronę, a intensywność spojrzenia wlepianego w niebieskookiego mogłaby wypalić dziurę.

A jak myślisz? – zapytał chytrze, a kącik jego ust uniósł się do góry w cwanym uśmiechu. Chciał usłyszeć, jakie wrażenie wywarł na młodym lekarzu. Nie chciał też powiedzieć, wprost jaki naprawdę jest, dlatego miał nadzieję, że Ed jest na tyle spostrzegawczy, że go w tym wyręczy.

Trudne pytanie. Ale coś mi mówi, że tak – odpowiedział po małym namyśle. – Wiesz, co zrobić, by ktoś inny coś poczuł po samym dotyku, a nawet spojrzeniu – szepnął cicho jakby wyjawiał jakąś ważną tajemnicę. Ten wzrok po prostu zwalał go z nóg. Gdy tylko jego spojrzenie oderwało się od istoty siedzącej przed jego biurkiem, nic nie mógł poradzić na reakcję na własne słowa, a mianowicie różowiące się policzki. – P–przepraszam, nie wiem, co gadam – dodał pospiesznie. Chyba te zawroty głowy coś mu poprzestawiały.

Will uśmiechnął się ukazując rząd białych zębów i założył nogę za nogę. Ed właśnie przyznał mu się, że jego osoba działa na niego. Zresztą właśnie obserwował jego rumieńce na policzkach, co wyglądało szalenie uroczo.

To musi zostać między nami...– nachylił się nad biurkiem trzymając w dłoniach telefon i uważnie teraz z powagą patrząc w te szare oczy i czując dziwne ciarki przebiegające po ciele.

P–pewnie. Masz to jak w banku! – powiedział entuzjastycznie zerkając na trzymany przez Willa telefon. – A to ci dopiero. Mam identyczny – wyciągnął z kieszeni taki sam telefon, lecz z jasnoniebieską obudową.

To musi być przeznaczenie, pomyślał ciesząc się w duchu z ich spotkania, jak dziecko z lizaka. Znajomość z takim facetem może mu wyjść tylko na dobre.

Są najlepsze – dodał spoglądając na telefony i spoważniał. – Żeby ci pomóc muszę mieć na papierze to, na co pójdą pieniądze. Nie, że ci nie wierzę, ale potem muszę się z tego rozliczać – wystukał coś na telefonie – dokładnie w punktach. Nie chcę by później ktoś zabrał wam pieniądze. Chcę również wiedzieć ile pozbyłeś się z własnej kieszeni na ten remont. Ktoś powinien ci to zwrócić.

Ale ja nie liczę na żaden zwrot – blondyn również spoważniał. – Mogę przygotować taki dokument, lecz będę musiał skonsultować się z kadrą i kierownictwem szpitala. To także niestety zajmie mi trochę czasu.

Nalegam – dodał spoglądając na niego wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu, po czym znów spojrzał na telefon.

Kilka tysięcy dolarów – mruknął nadal nie chcąc zwrotu. Dużo wydał, ale nie robił tego z myślą o korzyściach.

Zróbmy, więc tak. Przeleję na konto szpitala tyle ile wam potrzeba. Oszacujmy wspólnie kwotę. Z biurokracją uwiniemy się po fakcie. Nie trzeba będzie czekać, ale będzie można od razu zacząć działać.

Gdzieś mam dokumenty z numerami kont – Edward wstał i udał się do dużego regału z rzędami szuflad. Zaglądał do każdej od góry i w końcu znalazł je w jednej w niższych, które nie były na tyle nisko by kucać, ale również nie na tyle wysoko by nie pochylać się nad jej zawartością. W efekcie poszukiwań stał po prostu wypięty nieco w tył nie będąc nawet tego świadomym. Wyjął potrzebny papier i podał mężczyźnie wracając na swoje miejsce za biurkiem. Will nie byłby sobą gdyby nie skorzystał z okazji i nie utkwił wzroku w schylającym się lekarzu, który wyglądał w schylonej pozycji bardzo kusząco. Gdyby znali się odrobinę dłużej mógłby zaproponować mu szybki numerek, ale że łączyły ich jak na razie stosunki jedynie zawodowe nie mógł wyskoczyć z czymś takim. Jak na razie wbił sobie do głowy ten obraz, by w razie potrzeby przywoływać go sobie przed oczy.

Dziękuję – spojrzał na dokument i przepisał szybko numer konta do telefonu. – Skoro pozwoliliśmy sobie na szczerość, pozwolę sobie na nią jeszcze raz, wspominając, że masz niezły tyłek – rzekł na chwilę na niego spoglądając, nim zdążył się ugryźć w język. W sumie chyba już zbyt długo zachowywał się przyzwoicie. Od czasu do czasu mógł sobie pozwolić na mały odstęp od normy.

Dz–dzięki – blondyn odpowiedział szybko jąkając się przy tym. – Jesteś pierwszy, który to powiedział. – I znów jego słowa uciekły z gardła zanim zdążył nad nimi pomyśleć. Jego wada wrodzona. Najpierw mówi, potem myśli. Jak na jeden dzień miał już dość tych dziwnych, rozpalających serce i ciało emocji. Wzrok Willa w momencie, gdy mówił o atrakcyjności był bardzo, ale to bardzo sugestywny, a Ed nie wiedział, co z tym ma teraz zrobić. Nie był za bardzo doświadczony w flirtowaniu, czy czymkolwiek się teraz zajmują.

Więc Ed – przeciągnął jego imię, jakby smakując je w ustach – jaka suma interesuje wasz oddział? Szczerze. Z pewnością wielokrotnie rozmawialiście na ten temat i szacowaliście koszty. – Przekrzywił lekko głowę wpatrując się przez chwile w usta lekarza, po czym szybko przeniósł wzrok na jego oczy.

To nie będzie mała kwota. Coś koło miliona dolarów – szepnął przygryzając dolną wargę z zażenowania. Jak on nie znosił załatwiać takich spraw. Takie rzeczy były nie na jego nerwy.

Nie przegryzaj wargi, poprosił w myślach Will szybko przenosząc wzrok na telefon. Nic nie mógł poradzić, że ten gest tak na niego działał, a mało który mężczyzna, z którym się umawiał potrafił robić to tak seksownie. Nie przegryzaj tej cholernej wargi, powtórzył w myślach i westchnął powracając do kwoty wypowiedzianej przez Eda.

Jesteś pewny, że to wystarczy? Milion dolarów?

Cóż. Na pokrycie większej części kosztów, o których rozmawialiśmy z kadrą, to tak. Milion wystarcza – powiedział jednocześnie wypuszczając z zębów wargę, która przez takie traktowanie poczerwieniała jeszcze bardziej.

Niech będzie – wpisał w telefon kwotę miliona dolarów dodając pięćdziesiąt tysięcy na zwrot kosztów dla Eda. Kliknął napis „wykonaj przelew” i schował telefon do kieszeni płaszcza. Jego uwadze nie umknęła zaczerwieniona warga lekarza. Cholera, jak on miałby ochotę go pocałować. Tu i teraz. Chrząknął pozbywając się tych myśli i wziął pierwszy lepszy długopis, który leżał na biurku i jakąś karteczkę, na której coś zapisał.

Tu masz mój numer telefonu i adres. Wszystkie papiery możesz mi przesłać kurierem, albo zadzwoń to zjawię się po nie osobiście – uśmiechnął się tajemniczo do mężczyzny.

Jasne. Gdy będą już gotowe to zadzwonię... znaczy dam znać – westchnął na swoją głupotę. Ile to już razy mu się to zdarzało dnia dzisiejszego. Przyjął karteczkę i zerknął na adres mężczyzny. O rany! To jedna z najbogatszych dzielnic w mieście i znajdująca się wcale nie tak daleko od jego własnego domu. Tylko kilkanaście przecznic. Dwadzieścia minut jazdy samochodem. Willa rozbawiło jego przejęzyczenie.

Wolałbym je odebrać osobiście – dodał i wstał z krzesła zabierając swój płaszcz i szal do jednej ręki, drugą wyciągnął w stronę Eda. – Gdyby kwota okazała się niewystarczająca wiesz jak się ze mną skontaktować.

Tak, pewnie. Dzięki za wszystko – złapał rękę Willa dwoma dłońmi w geście prawdziwej wdzięczności. Uśmiechnął się szeroko ukazując piękny, lśniący uśmiech, a w jego oczach można było dostrzec wesołe i pełne szczęścia ogniki. – Nie zostanie ci to zapomniane, a na pewno nie przeze mnie.

Will obserwował jego twarz z ukrywaną fascynacją. Błyszczące oczy, wąskie wargi i ten piękny, szczery uśmiech spowodowały, że poczuł jak robi mu się gorąco. Drugi raz tego samego dnia, za sprawą tego samego faceta. Aż niemożliwe.

Mam nadzieję Ed, że to nie nasze ostatnie spotkanie – rzekł ignorując jego podziękowania. Nawet nie odczuje straty tej kwoty, zresztą nie robił tego dla podziękowań i pochwał. – A teraz pozwól – ruszył w kierunku drzwi, a gdy chwycił za klamkę odwrócił się jeszcze raz do niego. – Nie pracuj za dużo Ed...– dodał uśmiechając się lekko. – Do widzenia.

Nie mogę tego obiecać. Jest tyle do zrobienia, ale na dziś sobie już odpuszczę – zaczął zdejmować ze swoim ramion lekarski fartuch i powiesił go na oparciu fotela. Po chwili przeciągnął się i lekko ziewnął. – Do zobaczenia – odpowiedział opierając się o blat biurka z lekkim uśmiechem. Will zaszczycił go jeszcze jednym przeciągłym spojrzeniem, po czym bez słowa opuścił pokój numer 145.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To znowu ja! Nowy rozdział też jest. A tak postanowiłam dodać coś nowego, bo ja osobiście bardzo lubię to opowiadanie. Mam nadzieję, że wy też je polubicie!