czwartek, 21 grudnia 2017

Rozdział 10

Will po szybkim śniadaniu, które, jak co ranek przyrządziła mu Betty, zabrał trzy pudełka, które przywiózł ze sobą z Paryża do auta i położył je na przednim siedzeniu. Chciał jak najszybciej zawieźć je Edowi. Miał nadzieję, że lekarz jest już w pracy, bo inaczej nici z niespodzianki. Dał się porwać sile koni mechanicznych i dopiero, gdy zatrzymał się przed domem Eda, przypomniał sobie, że miał jeździć powoli. Poklepał się po czole za swoją głupotę i sklerozę, po czym zgasił silnik i wysiadł z auta, zabierając przy okazji pudełka. Gdy tylko stanął przed drzwiami nacisnął dzwonek, prosząc w duchu by chłopaka nie było w domu.

W domu rodziny Moore rozległ się dzwonek. Kobieta w średnim wieku ruszyła powoli w stronę drzwi. Powoli, ponieważ dzisiejszego dnia stawy bolały ją niemiłosiernie. Dzięki swojemu synowi Edwardowi i lekom, które jej zalecił czuła się lepiej, ale czasem bywały gorsze dni, a leków nie powinna brać codziennie ze względu na ich mocne działanie. Dzisiaj wypadał właśnie ten dzień, gdy nie mogła ich wziąć. Po kilku minutach była już przy drzwiach i otworzyła delikatnie drzwi. Wiedząc przystojnego mężczyznę, który był u Eda jakiś czas temu, uśmiechnęła się delikatnie. Jeszcze pamiętała odgłosy z pokoju jej kochanego syna.

– Witaj młody człowieku, w czymś mogę pomóc? – zapytała lustrując mężczyznę wzrokiem i musiała przyznać, że jej syn miał świetny gust.

– Dzień dobry pani Moore – przywitał się grzecznie doskonale pamiętając wygląd kobiety, do której Ed był bardzo podobny. Z miłą chęcią patrzył w jej szare oczy, które jednak nie powodowały dreszczy na jego ciele. – Ed jest w domu?

– Nie kochany, od samego rana jest w szpitalu – powiedziała ze smutkiem w głosie. Wiedziała, że jej syn bardzo polubił tego chłopaka. – Może coś przekazać?

– Właściwie to ja chciałem coś przekazać – spojrzał na pudełka, które trzymał w dłoniach i poczuł się dziwnie. Jak jakiś idiota. Ale przecież to normalne, że ludzie dają sobie prezenty, dlatego też szybko pozbył się tego uczucia. – Mógłbym je zostawić u Eda w pokoju?

– Och – powiedziała kobieta zdziwiona i zachwycona jednocześnie. Czy to są prezenty dla jej syna? – Proszę, wejdź kochany. Przepraszam, że nie zaprosiłam wcześniej, ale byłam nieco zdziwiona twoim przybyciem. Ed nie przyprowadzał zbyt wielu chłopców do domu, a wiele razy był raniony. Biedne dziecko – powiedziała nieco smutna otwierając drzwi i zapraszając gościa do środka.

– Dziękuje – wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. – Ed opowiedział mi o tym, co przeszedł... – wspomniał i ruszył za kobietą. Był pod wrażeniem tego jak traktuje syna. Jak normalne dla niej jest to, że Ed jest inny. Westchnął lekko, żałując, że nikt z jego rodziny nie wykazywał takiego zrozumienia.

– Tak, kto by pomyślał, że tacy ludzie chodzą na świecie – kobieta westchnęła ciężko. – Biedne dziecko przez to wszystko tylko nabawiło się kompleksów... pewnie już zauważyłeś, że nie lubi swojego ciała? – kobieta była już u stóp schodów prowadzących do pokoju chłopaka.

– Tak. Zauważyłem – skinął głową. – Staram się by dotarło do niego, że z bliznami wygląda równie... pięknie – dodał ciszej. Pierwszy raz rozmawiał z kimś normalnym na temat miłości dwóch mężczyzn. Czuł się dziwnie, ale mama Eda sprawiała wrażenie osoby, której można było powiedzieć takie rzeczy.

– Tak, jest bardzo pięknym chłopcem, ten nasz Ed – powiedziała kobieta z matczynym ciepłym uśmiechem. – Po śmierci mojego męża, a ojca Eda. były z nim problemy. Załamał się kompletnie. Cieszę się, że jednak wyrósł na takiego wspaniałego chłopca. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym i jego straciła – powiedziała cicho odwracając się do Willa. Weszła na schody by otworzyć drzwi pokoju Eda w celu pomocy niebieskookiemu.

Will przyjrzał się kobiecie. A więc straciła męża, a Ed ojca. To by wyjaśniało sprawę, dlaczego nigdy blondyn o nim nie mówił. Na pewno dalej ten temat był dla niego zbyt raniący.

– Z pewnością musiało być wam ciężko. Bardzo mi przykro – dodał i wszedł do pokoju Eda podchodząc do biurka, na którym położył pudełka.

– Było, przez jakiś czas. – Kobieta weszła do pokoju syna i złapała za zdjęcie, na którym widniał mały Ed i jego ojciec. Matka miała szare oczy i ciemne włosy, a ojciec jasne, prawie białe włosy i ciemne oczy. – To oni razem – Liliana podała chłopakowi zdjęcie. – Gdy Ed miał dwanaście lat, Carl, jego ojciec miał wypadek śmiertelny. Był maszynistą. Pewnego dnia tak jak zawsze wykonywał swoją pracę, lecz nagle na tory wyjechała ciężarówka, a jak wiadomo ciężko jest zahamować pociąg biorąc pod uwagę to, że nikt nie powinien wjeżdżać na tory. Zmarł na miejscu. – Kobieta wytarła oczy wierzchem dłoni. – Ed bardzo kochał swojego ojca, byli jak najlepsi przyjaciele. Dlatego Ed tak bardzo przeżył jego śmierć. Ja niestety musiałam pracować na nasze utrzymanie, więc często mnie nie było w domu do późna. A Ed albo był sam w domu, albo u dziadków. Nie było żadnych wielkich problemów do czasu wypadku Eda – kobieta westchnął dotykając dyplomu ukończenia studiów medycznych z wyróżnieniem obramowanego i powieszonego na ścianie.

– Ed miał wypadek? – zapytał delikatnie, nie chcąc wyjść na wścibskiego, ale to była jego jedyna szansa by dowiedzieć się o chłopaku nieco więcej, niż on sam chciał mu powiedzieć. Spojrzał na zdjęcie, które trzymał w dłoni i mimowolnie się uśmiechnął widząc małego Eda, który z szerokim uśmiechem przytulał się do ojca, patrząc prosto w obiektyw. Sielankowe, rodzinne zdjęcie, którego Will nigdy nie miał w swoim albumie. Odłożył ramkę i spojrzał na kobietę, która z trudem opowiadała o ich przeszłości. Czuł się jakby wchodził na teren, na którym nie miał prawa przebywać.

– Tak. Nawet nie wiedziałam, co się działo w jego otoczeniu – westchnęła i odwróciła się do Willa. – Jakiś czas po śmierci Carla, Ed zaczął się dziwnie zachowywać. Często wagarował i wracał późno do domu z licznymi siniakami i ranami. Któregoś dnia wdał się w bójkę. – kobieta załkała cicho. – Z wyjaśnień policji wynikało, że Ed został napadnięty. Walczył z grupą mężczyzny o wiele od niego starszych. Bronił się nawet skutecznie przed atakami fizycznymi, ale gdy jeden z nich wyjął nóż. – Liliana wyciągnęła mocno powietrze, a po jej policzku płynęły łzy. Podeszła do łóżka syna i usiadła na nim. – Został dźgnięty nim w brzuch. Wylądował w szpitalu i o mały włos był od śmierci. Dzięki osobie, która szybko zareagowała byli w stanie go uratować. – Drobna kobieta zaszlochała. Jej ramiona nieco drżały. – Gdybyś wiedział chłopcze jak bardzo mnie przepraszał, gdy się obudził dwa dni później. Płakał i przepraszał.

Will poczuł jak robi mu się smutno, gdy widzi płaczącą kobietę, która również tak wiele przeszła. Zapewne przeżywała każde problemy Eda jakby były jej własnymi. W końcu była jego matką. A matki takie powinny być. Brunet nie wiedząc jak ma zareagować usiadł obok Lilianny i podał jej czystą, materiałową chusteczkę, którą zawsze nosił w kieszonce swojej marynarki, a nigdy jeszcze jej nie wykorzystał.

– Proszę... – obserwował ją uważnie swoimi intensywnym spojrzeniem, chcąc powiedzieć coś, co ją pocieszy, ale zrezygnował z tego, bo każde słowa wydawały się być nie na miejscu.

– Dziękuje ci chłopcze – powiedziała i przyjęła chusteczkę. Otarła nią łzy i spojrzała na chłopaka, który w tym momencie wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był pewien co. Liliana wiedziała kim jest ojciec niebieskookiego, ale wątpiła by młody człowiek był w jakimś stopniu powiązany z działaniami tego człowieka.

– I stąd ma tą dużą bliznę na brzuchu. A on ma takie piękne ciało. Wiesz, że ma naturalnie białą karnację? Urodził się w styczniu, więc to może być to – kobieta zaśmiała się delikatnie. – Mam nadzieję, że wam się ułoży chłopcy – powiedziała dotykając twarzy niebieskookiego. – Trzymam za was kciuki, ale proszę nie czuj żadnej presji z mojej strony. Po prostu bądź przy nim, a jego wewnętrzne demony znikną.

Matka Eda wstała i posłała w stronę Willa uśmiech.

– Przepraszam, że zanudzam cię tymi opowieściami. Jesteś takim pięknym chłopcem, że moje usta same się ruszają – powiedziała z ciepłym spojrzeniem.

– To ja raczej powinienem przeprosić – również wstał bo przecież tego wymagała kultura. – Nie powinienem wymagać od pani ponownego przywracania tych wspomnień. Mimo to jest mi bardzo... miło, że podzieliła się pani tym właśnie ze mną – uśmiechnął się delikatnie. Gdy tylko obdarzyła go ciepłym, prawie, że matczynym spojrzeniem na jego twarzy pojawił się lekki grymas bólu z powodu braku odpowiednich rodziców. Szybko jednak zniknął, bo mężczyzna przywołał się do porządku.

– Lubię jego karnację – stwierdził nim zdążył ugryźć się w język. – Ed ma szczęście, że ma kogoś takiego jak pani. To z pewnością pomogło mu wiele razy, gdy czuł się załamany – rzekł. On sam nie mógł nigdy liczyć na takie wsparcie i czułość ze strony rodziców. Jedyne, co dostawał to pieniądze. A to za mało.

– Bardzo ci dziękuje za te urocze słowa, kochany – powiedziała uśmiechnięta. – Ed to takie wrażliwe dziecko – westchnęła nieco. – Jeżeli będziesz czegoś potrzebował to nie wahaj się mnie prosić.

Matka Eda ruszyła w stronę wyjścia.

– Ed mówił żebym ci nie pokazywała jego zdjęć, ale jak można nie pokazywać takiego ślicznego dziecka? – zachichotała ukazując rząd białych zębów. – Był taki przeuroczy. Nie chciał dać sobie ściąć włosów, jako dziecko, więc zawsze miał dłuższe niż powinien. Krzyczał, że to go boli.

– Jest bardzo wrażliwy i delikatny do tej pory – powiedział, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że powiedział to na głos. Dziwne. Zawsze myślał, że to Ed ma z tym problem. Westchnął i pokręcił głową – Powinienem już iść. Do widzenia pani Moore – pożegnał się z nią miło i gdy tylko otworzyła przed nim drzwi wyszedł z domu kierując się do swojego samochodu.

– Do widzenia kochany – powiedziała i zamknęła drwi wyjściowe. Dla niej niebieskooki chłopak był bardzo przyjemnym człowiekiem. Cieszył się, że Ed ma wsparcie, ale również wyczuła, że ten chłopiec jest zagubiony i to właśnie dzięki delikatności i wrażliwości jej syna przystojny chłopak zaczyna odnajdywać drogę, którą właśnie chce kroczyć.

Will szybko wsiadł do auta i jeszcze przez chwilę siedział w nim włożył kluczyki do stacyjki. Telefon dzwonił, ale gdy zobaczył na wyświetlaczu, że to jego ojciec, nie miał ochoty odbierać. Nie teraz. Westchnął ciężko i nacisnął pedał gazu by wrócić do domu i w końcu zabrać się za coś bardziej produktywnego, byle tylko nie myśleć o straconej rodzicielskiej miłości.

***

Była godzina siedemnasta, kiedy blondyn dostał się do swojego domu. Był zirytowany tym całym tygodniem. Tyle się działo, że miał ochotę rzucić czymś w ścianę i patrzeć jak rozpada się na kawałki. Wyszedł z auta i zostawił je na podjeździe. Zamknął je za sobą i zabezpieczył. Wyjął klucze od domu i wszedł do środka. Nie patrząc na nikogo i na nic wskoczył w swoje kapcie i ruszył do pokoju. Nadal był w swoim fartuchu, zapomniał go zdjąć, ale czuł w sumie, że na dobrze wyszło. Wrzuci go do prania. Zdjął go po drodze i wszedł do pokoju. Przeciągnął się i rozejrzał po pomieszczeniu. Ktoś tu był i nie bardzo mu się to podobało. Ale czy to zapach... Willa? Jego serce zaczęło bić w zwiększonym tempie. Spojrzał na biurko i zmarszczył brwi. Leżały na nim trzy paczki. Nie wiedział, dlaczego. Zszedł po schodach na dół i zawołał:

– Mamo, co to za paczki w moim pokoju? – Jego pytanie poniosło się echem po domu.

– Przyszedł tutaj dzisiaj rano ten przystojny chłopiec i zostawił je dla ciebie – głos matki dobiegł do niego z kuchni.

– Masz na myśli Willa? – zapytał z drżącym sercem.

– Dokładnie tak. Otworzyłeś je? – zapytała pojawiając się w zasięgu wzroku syna.

– Nie, najpierw zapytam go, o co w tym chodzi. – Powiedział i wrócił do pokoju. Wyjął telefon i wybrał numer Willa. W napięciu czekał na odzew.

Will ściszył wielki telewizor, który wisiał na ścianie w salonie i przełknął kęs ciasta, które Betty upiekła wczoraj. Telefon nieznośnie wibrował mu w kieszeni. Miał nadzieję, że tym razem to nie ojciec. Gdy na wyświetlaczu pojawiło się imię Edwarda, uśmiechnął się zadowolony i przejechał palcem po ekranie by odebrać.

– Tak? – zapytał, gdy już przyłożył telefon do ucha i rozłożył się wygodnie na sofie.

– Cześć Will – zaczął powoli myśląc nad następnymi słowami. Jakoś nie miał pojęcia jak ująć w słowa swoje zdziwienie. – Co to jest? – zapytał zamiast prośby o wyjaśnienie.

– Niby co takiego? – chłopak udał zdziwienie i wziął do ust kolejny kawałek ciasta. Chciał, chociaż przez chwilę podrażnić się z blondynem.

– No to co położyłeś mi na biurku bez mojej wiedzy – prychnął na słowa mężczyzny. – Na pewno nie pomyliłeś domu, albo osób? Jeszcze nic nie otwierałem, więc ewentualnie można oddać do właściwego odbiorcy. – powiedział cicho mając jednak skrycie nadzieję, że nie zaszła żadna pomyłka.

– Pomyłka? Myślałem, że w tamtym domu mieszka niejaki Edward Moore? Myślałem, że dobrze zapamiętałem adres – uśmiechnął się do słuchawki. Ed chyba nigdy nie dostał od nikogo prezentu. To ucieszyło bruneta, bo były większe szanse, że spodoba mu się to, co mu kupił.

– No dobra, chyba jednak są dla mnie, ale dlaczego? – zapytał nieśmiało a jego policzki poczerwieniały. Podszedł do biurka i przejechał dłonią po paczkach. Mimowolnie uśmiech wykwitł na jego twarzy. Bardzo się cieszył z tego gestu. Zazwyczaj nie otrzymywał prezentów. Dostawał je jedynie od mamy, dziadków i Liz i to tylko na szczególne okazje.
Will zamruczał do słuchawki, udając że głęboko się zastanawia nad tym pytaniem. Tymczasem odpowiedź już znał. Chciał zadowolić Eda. Chciał, aby chłopak poczuł się wyjątkowy.

– Bez okazji Edwardzie. Tak po prostu chciałem ci coś dać.

Blondyn jęknął cichutko na pomruk ze strony Willa.

– Dziękuje. To... bardzo miłe z twojej strony – uśmiechnął się szczęśliwy. – Ale to trochę nie fair, że tylko ja coś dostałem, ale i tak jestem wdzięczny.

– Wszystko jest jak najbardziej fair. Gdyby coś ci się nie spodobało można w każdej chwili oddać – zapewnił Eda i przeciągnął się na kanapie.

– Nawet nie otwierając mówię, że to nie jest możliwe, ale żeby formalności stało się za dość – westchnął i uśmiechnął się. Sięgnął do pierwszej paczki, która zawierała piękny niebieski sweter. Uwielbiał je i pisnął jak dzieciak. – Przepraszam za to. Jeszcze ci słuch zepsuje – schował twarz w dłoni i jego twarz zmieniła kolor z bladego na ogniście czerwony. Otworzył pozostałe paczki i znowu wydał dziwny dźwięk. Miś był przeuroczy, a oprawki okularów gustownie wykonane. Jutro miał zamiar pójść do okulisty i zmienić swoje okulary na te. Wiedząc, że wszystkie rzeczy pochodziły z Paryża Ed był bliski łez wzruszenia.

Brunet uśmiechnął się dumny, że zdołał wywołać u blondyna taką reakcję swoimi prezentami. Nie mógł nic poradzić na to, że chłopak był taki uroczy, że nawet jego dziecinny pisk spowodował, że serce Will zaczęło mocniej bić z radości.

– Edwardzie? Jesteś tam? – zapytał po dłuższej ciszy. Zmartwił się, że może Ed znów za dużo pracował i zemdlał. Usiadł na kanapie i wyłączył telewizor żeby w razie potrzeby jechać do jego domu sprawdzić czy wszystko z nim w porządku.

– Tak – powiedział drżącym głosem. – Dziękuje – dodał, a jego wizja zaczęła się rozmazywać. Uśmiech majaczył w kąciku jego ust. Pociągnął nosem chcąc powstrzymać łzy przed wypłynięciem, ale średnio mu się to udało. Jeszcze nigdy nie był taki szczęśliwy. Znów pociągnął nosem i przytulił misia.

– Edwardzie czy ty płaczesz? – zapytał nie mając pojęcia czy to dobrze, czy źle. Nigdy, ale to przenigdy Will nie słyszał płaczu z radości, wzruszenia. Aż do teraz. Drżący głos chłopaka, pociągnięcia nosem. Will uśmiechnął się lekko – Ed...

– Przepraszam – pociągnął nosem – na ogół mi się to nie zdarza. Wielki ze mnie dzieciak – zaśmiał się. Zaraz po tym zaszlochał cicho i zamilkł, wątpił w swój głos, gdy był w takim stanie. – To... bardzo... miłe – po każdym słowie słychać było cichy szloch. – Może się już rozłączę. Wychodzę na mięczaka.

– Chcesz żebym przyjechał? – zapytał, nie mając ochoty zostawiać Eda samego, gdy ten płakał. Nawet, jeśli miał być to płacz ze wzruszenia po prostu chciał być tam przy nim. Zwłaszcza, że nie widział go tydzień czasu. Ciągle pamiętał jego smutną minę, gdy odjeżdżał spod jego domu.

– Jutro mam wolne, więc... – powiedział cicho szlochając. – Nie chcę cię kłopotać, pewnie jesteś jeszcze zmęczony po wczorajszym locie. – Blondyn nie chciał by brunet czuł się w żaden sposób zobligowany by przyjeżdżać na każde jego zawołanie. – Nie, nie musisz. Już mi lepiej – powiedział spokojnie i ku własnej irytacji szloch opuścił jego gardło. Zmarszczył brwi błagając w duchu, by słuch Willa był, choć trochę zawodny, a ten postanowił, że po raz kolejny tego dnia zaskoczy Edwarda. Chciał się z nim spotkać i nic do cholery mu w tym nie przeszkodzi.

– Skoro już ci lepiej to dobrze. Spotkamy się, kiedy indziej najwyżej – wstał z kanapy i wziął z wieszaka kurtkę a ze stoliczka kluczyki do samochodu.

Blondyn poczuł dziwne ukłucie w okolicach mostka. Uderzył tam pięścią i uśmiechnął się pomimo swego smutku.

– To dobrze. Odpocznij sobie, a ja... już będę kończył – powiedział cicho i postanowił pójść wziąć prysznic.

– Miłego wieczoru Edwardzie – uśmiechnął się do słuchawki i wsiadł do auta. Betty już spała, więc nie musiał jej mówić, że wychodzi. Odpalił silnik i ruszył już w dobrze sobie znanym kierunku. Zastanawiał się, co właściwie kieruje jego zachowaniem. Ale nie miał ochoty analizować tego. Nie chciał. Jedyne, o czym teraz mógł myśleć to wzięcie Eda w swoje ramiona i przytulić. Wyszeptać, że za nim tęsknił. Nacisnął mocniej pedał gazu, ale po chwili zwolnił przypominając sobie prośbę Edwarda.

– Tak, miłego wieczoru – szepnął i odłożył telefon. Wstał z podłogi nie wiedząc, kiedy tam się znalazł. Rozebrał się po drodze do łazienki i wskoczył pod prysznic. Mył się bardzo długo. Ten płacz wykończył go dodatkowo. Nadal szlochał. Taki już był, gdy zaczynał płakać to ciężko mu było skończyć. Wychodząc z łazienki płacz już mu minął, ale jego oczy były lekko czerwone. Zapomniał wyjąć soczewek, więc zrobił to teraz. W samych spodniach dresowych wkroczył do swojego pokoju. Nie miał siły by się dokładnie wytrzeć, więc jego włosy były nadal lekko wilgotne i po jego torsie spływały krople wody. Zszedł po schodach zabierając po drodze okulary. Ruszył w kierunku kuchni by napić się swojego ulubionego soku. Poprawił okulary na nosie i wpatrzył się w trzymaną szklankę.

Will dojechał pod dom Eda po piętnastu minutach. Zastanawiał się czy sąsiedzi już nie plotą jakiś plotek, ale tylko zaśmiał się ze swojej głupoty, że w ogóle o tym pomyślał. Zgasił silnik, zamknął auto i już po chwili drugi raz tego samego dnia stał pod drzwiami młodego lekarza. Nacisnął dzwonek. Blondyn podniósł głowę gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Był w samych dresach, więc rozejrzał się po kuchni w poszukiwaniu czegoś do okrycia blizn, a nie miał czasu wracać do pokoju. Odstawił szklankę i wzruszył ramionami. Pech przybysza, że zobaczy jego blizny. Spokojnym krokiem ruszył do drzwi i otworzył je delikatnie. W międzyczasie przetarł oczy pod okularami, więc nie widział, kto stoi przed nim. Automatycznie zapytał:

– W czym mogę pomóc? – gdy w końcu spojrzał na gościa o mało, co nie podskoczył. Drżącym głosem zapytał: – Will?

– Miłe powitanie – uśmiechnął się lekko, a jego oczy błysnęły zawadiacko. – Mam nadzieję, że twoi dziadkowie i mama śpią, bo chcę cię zanieść do pokoju na rękach – wymruczał i szybkim ruchem podniósł lekkiego chłopaka wsuwając jedną z rąk pod jego kolana, a drugą pod jego ramiona. Butem ostrożnie zamknął drzwi i ruszył w dobrze sobie znanym kierunku schodami w górę. – Myślałeś, że tak po prostu wystarczy mi krótka rozmowa przez telefon po tym cholernym tygodniu?

– Postaw mnie idioto! – syknął czerwony jak burak. Cieszył się jak dziecko, z przyjazdu Willa. – I tak wyszło, że w domu jest tylko mama. Dziadkowie pojechali na działkę i będą tam cały tydzień.

Mimo tego że wygląd Willa nic się nie zmienił to Ed miał wrażenie że stał się jeszcze bardziej seksowny. Aby nie upaść złapał mężczyznę za szyję i schował twarz w swoim ramieniu. Ta pozycja była zawstydzająca.

– Idioto? Edwardzie.... nie sądziłem, że użyjesz wobec mnie takich słów.

Biodrem pchnął lekko uchylone drzwi do pokoju chłopaka i znów zamknął je nogą. Usiadł na łóżku i obrócił Eda do siebie tak by siedział mu na kolanach okrakiem. Uważnie przyjrzał się jego lekko zmęczonej twarzy i zaczerwienionym oczom, zapewne od płaczu. Przejechał dłońmi po jego plecach coraz lepiej pamiętając ich kształty.

– Znów się zarumieniłeś – uśmiechnął się nieznacznie.

– Idiota jesteś bo bawi cię zawstydzanie mnie – prychnął i zarumienił się. Teraz siedział w pozycji, która również należała do tych zawstydzających. Mimo wszystko westchnął głęboko, uspokojony nieco i wtulił się w ramiona mężczyzny. Przymknął oczy wsłuchując się w bicie serca przystojnego mężczyzny.

– Bo jeszcze nikt nie rumienił się tak często w mojej obecności jak ty – zaśmiał się lekko i utkwił swój nos w zagłębieniu szyi Eda wdychając jego zapach. Wyczuł pod palcami wilgotną skórę, a włosy blondyna były jeszcze lekko wilgotne, dlatego wplótł w nie jedną z dłoni i zamknął oczy napawając się wszystkim, czym tylko mógł. Blondyn westchnął i przysunął się bliżej by poczuć ciepło ciała mężczyzny, lecz chwilę potem odsunął się przypominając, że jeszcze ma mokre ciało.

– Oj wybacz, nie chcę zniszczyć ci ubrań – ruszył się by wstać, ale nie miał sił, więc z powrotem klapnął na miejsce. Zdjął z nosa okulary i położył obok na szafce. Pochylił się i oparł czoło o prawe ramię mężczyzny. Był okropnie zmęczony i już chciał się położyć. Jego oczy same się zamykały.

– Jesteś zmęczony Edwardzie – Will podniósł się z łóżka razem z chłopakiem, by po chwili odwrócić się i lekko pochylić, kładąc tym samym Edwarda w łóżku i przykrywając go kołdrą. Kucnął obok sięgnął dłonią do jego policzka by go pogłaskać. Miękkość skóry chłopaka ciągle wprawiała go w zachwyt. – Pracowałeś ciężko cały tydzień, a ja się obijałem – wyszeptał opierając łokcie o materac łóżka i przyglądając się blondynowi.

– Sam sobie wybrałem ten zawód – uśmiechnął się blondyn łapiąc za dłoń, która go głaskała. – Chwila, przyszedłeś specjalnie dla mnie, nie ma mowy bym kładł się spać – podniósł się do siadu i przetarł dziecięcym ruchem oczy. Ile by ich nie tarł, nadal mu opadały i się kleiły.

Will zdecydowanym ruchem pchnął go znów do pozycji leżącej. Był rozbawiony, ale i tak potrafił zachować swój władczy ton głosu.

– Idziesz spać Edwardzie – wstał i ściągnął buty i koszulkę pozostając w samych dżinsach, które świetnie opinały jego wąskie biodra. Momentalnie znalazł się w łóżku obok Eda i znów przysunął go do siebie zmuszając do ułożenia się w pozycji „na łyżeczkę”, która ostatnio nawet bardzo mu się spodobała – Śpij...

Ed mimo tego, że był zmęczony i słabo kontaktujący był zachwycony widokiem nagiego torsu mężczyzny. Taki widok nigdy mu się nie znudzi. Cieszył się, że niebieskooki położył się z nim. Wtedy będzie mógł spokojnie spać z nadzieją, że Will będzie tutaj też rano.

– Mama jutro jedzie do dziadków na działkę – szepnął sennie chłopak już nie mając siły nawet na myślenie. – Cały tydzień będę sam – dodał jeszcze ciszej. – Znowu... – to były ostatnie słowa, jakie wypowiedział zanim zasnął.

Will uśmiechnął się lekko i pocałował skórę za uchem mężczyzny. Przyglądał mu się z zachwytem, starając się zapamiętać każdy szczegół jego delikatnych rys. Dłonią wodził po jego brzuchu, co chwila składając na karku mężczyzny delikatne pocałunki. Sam zaczął powoli zasypiać zmęczony jeszcze lotem. Oczy zaczęły mu się kleić. Chciał wrócić do domu, ale było mu tu tak przyjemnie i ciepło, że zasnął nim zdążył wykonać jakikolwiek ruch.

Rozdział 9

Will upił łyk białego wina i odszedł od okna, przez które podziwiał chwilę wywyższającą się ponad inne budynki wieżę Eiffla. Szósty dzień w Paryżu, a on już nienawidził tego miasta. Westchnął ciężko i odłożył kieliszek na szklany stolik, po czym opadł na łóżko, nawet nie kłopocząc się ściągnięciem butów. Zamknął oczy, by nie musieć patrzeć na zielone ściany pokoju, w którym upchnęła go jego siostra. Nienawidził tego koloru, tak samo jak francuskiego akcentu, który przypominał mu bełkot idioty, a nie normalny język. Walizka już spakowana, czekała na jutrzejszy dzień. Tak samo jak i Will. Przejechał dłonią po brzuchu czując jeszcze kolację, na której Sara podała coś przypominającego risotto, które jej dzieci rozchlapały po całym stole. Grymas niezadowolenia pojawił się na twarzy mężczyzny, kiedy przypomniał sobie jak żółta paćka przeleciała przez stół lądując wprost na twarzy Marka, męża Sary. Przeciągnął się na łóżku i spojrzał na zegarek. Powinien już spać, skoro chce jutro wylecieć najwcześniejszym samolotem. By odpłynąć w krainę snu zaczął przypominać sobie każdy dzień z osobna.

W pierwszy dzień, gdy przedarł się taksówką z lotniska do centrum Paryża, by dotrzeć do jednorodzinnego domku swojej siostry, legł na łóżku i przespał cały dzień. Nim jednak do tego doszło musiał wysilić się na serdeczność i spędzić godzinę na obowiązkowej rozmowie z siostrą o tym jak mu w życiu idzie i jakie ma plany na przyszłość. Odpowiadał na pytania odpowiedziami, które wiedział, że jego siostra chce usłyszeć. Musiał wyrazić zainteresowanie jej dziećmi i wysłuchać monologu jej męża, o tym jak to trudno jest o tej porze poruszać się po Paryżu, a to wszystko przez złą organizację. Gdy wszystkim grzecznościom stało się zadość, Sara pokazała mu niezwykle obrzydliwy pokój, w którym do tej pory jeszcze nie spał. Aż do tego dnia. Projektant wnętrz załamałby ręce, a Will dziękował, że cały dzień spędza na mieście. Rozpakowanie rzeczy zajęło mu kilka minut. Potem prysznic, lampka wina i mógł w końcu położyć się w łóżku, mimo iż paryscy mieszkańcy dopiero wychodzili do pracy. Sen przyszedł bardzo szybko. Był na tyle zmęczony, że przed wpadnięciem w objęcia Morfeusza nawet nie zadzwonił do Eda. A obiecywał sobie, że to zrobi.

Kolejnego dnia z samego rana nim jeszcze wyszedł z łóżka wybrał numer Edwarda i porozmawiał z nim przez chwilę ciesząc się, że może usłyszeć jego głos. Mimo wszystko wydawało mu się, że coś jest nie tak. Ed wydawał się smutny i choć na początku rozmowy mógł usłyszeć nikłą radość w jego głosie, już pod koniec wymiany zdań ta radość gdzieś zniknęła. Gdy się rozłączył czuł, że chłopak czymś się martwi. Jednak zapomniał o problemach ze swoim nowym „partnerem”, gdy tylko wyszedł na uliczki Paryża. Jako cel postawił sobie zwiedzenie wszystkich butików i kupienie czegoś nowego i modnego na jesienne dni. Przechadzając się uliczką wchodził do każdego butiku i z każdego coś wyniósł. Moda to było coś, za co cenił Paryż. Można było tu kupić ciuchy prosto od światowej klasy projektantów, najnowsze trendy i zaskakujące akcesoria. Will nie śledził tego, co aktualnie pojawiało się na wybiegach, ale przeglądał wiele katalogów, z których wiedział, co się nosi. Dzięki temu zawsze był dobrze ubrany, a kobiety odwracały za nim głowy. Na zakupowe wojaże miał czas do południa. Wtedy to Sara kończyła pracę i jedli razem obiad w jednej z paryskich knajp.

– Kiedy poznam twoją dziewczynę? – zapytała tego dnia, gdy Will próbował pokonać żabie udka w dziwnej sałatce.

– Saro, osoba, z którą obecnie się spotykam – zaczął myśląc o Edwardzie – jest inna niż wszystkie. Przed nami długa droga, ale zależy jej na tym by coś z tego wyszło i mi chyba po raz pierwszy też, chociaż nie chcę tego przed sobą przyznać.

Kobieta ucieszyła się, że być może niedługo pozna swoją bratową i zmieniła temat pytając, co u ojca, ale Will z niechęcią odpowiadał na pytania, więc ten temat również został szybko skończony. Sara zaproponowała by Will kupił coś swojej dziewczynie i nawet wskazała miejsce, do którego mógł się udać. Brunet nigdy nie kupował żadnemu z mężczyzn prezentu, ale z chęcią przyjął to wyzwanie. Tak, więc kolejną część dnia spędził w innej dzielnicy Londynu, ale nic nie spodobało mu się na tyle by kupić to Edowi. Zrezygnowany ruszył pieszo przez alejki z butikami. Gdy przystanął przed wystawą sklepu Dolce&Gabbana jego wzrok od razu zatrzymał się na zdjęciu mężczyzny w okularach. Uśmiechnął się szeroko i wszedł do sklepu, by za parę minut z niego wyjść z ładnie zapakowanym pudełkiem z czarnymi oprawkami do szkieł Edwarda. To go zadowoliło, ale by być usatysfakcjonowanym pokusił się jeszcze o zakup błękitnego swetra od Ives Saint Laurenta, a gdy zobaczył na wystawie jednego ze sklepów z pamiątkami pluszowego misia z szalem w kolorach flagi Francji też nie mógł się mu oprzeć i wrócił do domu swojej siostry z trzema prezentami dla Edwarda.

W trzeci dzień Sara wzięła sobie wolne zupełnie tak jak jej mąż i gdy tylko dzieciaki wyszły do szkoły, mimo protestów Willa, który chciał spędzić pół dnia w łóżku, wyciągnęła go na całodniowe zwiedzanie Luwru. Brunet lubił sztukę, dużo o niej czytał, ale uwielbiał przechadzać się po muzeach w ciszy i samemu, a nie z gderającym mężem siostry, który wydawał się pozjadać wszelkie rozumy w kwestii technik malarskich i życiorysów samych malarzy. Gdy małżeństwo musiało wracać do domu, by czekać na dzieci z obiadem Will przeprosił ich, że nie zje dziś razem z nimi. Wolał skorzystać z samotności i jeszcze raz przejść się korytarzami Luwru. Poświecił na to cały dzień, a i tak wiele z dzieł nie zdążył jeszcze zobaczyć. Ed nie dzwonił do niego, więc uznał, że musi być zajęty. Will nie chciał się narzucać, więc trzeciego dnia odpuścił sobie telefon do młodego lekarza.

Kolejnego dnia zdarzyło się coś, co przekonało niebieskookiego przystojniaka, że Edward to nie jest jedynie przelotna znajomość… nawet, jeśli bardzo chciałby, aby tak było. Will za każdym razem, gdy przylatywał do Paryża wybierał się do jednego z najbardziej znanych klubów, by się zabawić i zapomnieć o problemach. Tak było i tym razem. Klub pełen ludzi. Kobiety i mężczyźni. Wszyscy piękni, bogaci, chętni na przygodę, dobry seks i darmowe drinki. Will wcale nie wyróżniał się z towarzystwa. Pewny siebie o intensywnym spojrzeniu, którym przyciągał osoby dwóch płci, dobrze ubrany, wysoki i z uśmiechem, który był na tyle tajemniczy, że każdy od razu chciał go bliżej poznać. Opierając się o bar brunet przyglądał się tańczącym na parkiecie, popijając drinka o smaku, którego nawet nie próbował dochodzić. Z tłumu wyłonił się mężczyzna o rysach typowego Francuza. Wystarczył jeden wzrok, a mężczyźni już wiedzieli, że są tutaj dla tego samego powodu. Nieznajomy uśmiechnął się zadziornie i ruszył w stronę toalet przepychając się przez tłum. Will dopił swojego drinka i powoli podążył za nim uważnie obserwując eleganckie, jakby wyćwiczone ruchy mężczyzny przed nim. Gdy znalazł się w korytarzu muzyka zmieniła się w głuche dudnienie, a ciemność rozjaśniło ostre światło żarówek. Spojrzał na Francuza, który oparł się o ścianę i czekał na niego rzucając mu jednoznaczne spojrzenia. Brunet zbliżył się do niego i oparł dłonie po obu stronach głowy nieznajomego. Przybliżył do niego usta, ale go nie pocałował. Przez chwilę mierzył wzrokiem jego wargi, nie tak równe jak u Eda. Czuł w jego oddechu papierosy i alkohol. Francuz chciał go pocałować niecierpliwy pieszczot, ale Will odsunął się w ostatnim momencie. Poczuł obrzydzenie do siebie samego, że właśnie chciał się zabawiać z obcym mężczyzną. Nagle jego zachowanie, które niegdyś było dla niego czymś normalnym wydało mu się głupie i dziecinne. Nie mógł dostrzec w mężczyźnie, który oburzony zaczął krzyczeć coś po francusku niczego, co by go pociągało. Facet nie miał pięknych szarych oczu, nie miał przyjemnych w dotyku blond włosów, ale coś w rodzaju szorstkiej szczeciny, a już tym bardziej brakowało mu niewinności, którą miał Ed i która nie tak dawno przerażała Willa, ale teraz najwyraźniej zaczęła mu się podobać. Will odwrócił się na pięcie od nieznajomego i jak najszybciej wyszedł z klubu nie mając pojęcia, co sądzić o swoim zachowaniu.

Wieczorem leżąc już w łóżku zadzwonił do Eda, chcąc usłyszeć jego głos. Przemilczał to, co dziś zaszło. Po co miał się mu tłumaczyć? Przecież nie byli parą. Po rozmowie, która sprawiła, że Will poczuł się znacznie lepiej zasnął bez problemu.

Piąty dzień pobytu w Paryżu brunet spędził w łóżku z kilkoma opakowaniami chusteczek i jeszcze większą ilością zużytych chusteczek.

– Mówiłam ci, żebyś brał parasol. W Paryżu pogoda jest bardzo zmienna. Zwłaszcza jesienią – skarciła go siostra jakby był małym dzieckiem, które potrzebuje opieki na okrągło.

Mąż Sary, co Willa w ogóle nie zaskoczyło okazał się znawcą szybkich sposobów leczenia przeziębienia, którym niestety brunet musiał się poddać bezdyskusyjnie. Żałował, że nie ma przy sobie Edwarda, który z pewnością zaradziłby coś na jego przeziębienie. Tak, więc cały dzień upłynął mu na piciu dziwacznych mikstur, które niekiedy smakowały wybornie, a niekiedy kończyły w toalecie razem z resztkami jedzenia z obiadu, których żołądek Willa nie mógł przyswoić. Jedyną osłodą dnia była wymiana smsów między nim, a Edem, który zamiast pracować dawał się wciągnąć w smsowe pogaduszki z chorym brunetem.

Przedostatni dzień nie należał również do najlepszych dni. Dzieciaki Sary miały wolne, wobec czego ich matka wpadła na wspaniały pomysł, by spędziły odrobinę czasu z wujkiem, któremu już znacznie się poprawiło.

– Powinieneś nabierać wprawy w tym jak obchodzić się z dziećmi. Kiedyś może ci się to przydać – uśmiechnęła się jednoznacznie, na co Will miał ochotę wykrzyczeć jej w twarz, że lubi zabawiać się z mężczyznami, ale zacisnął mocniej usta i powstrzymał się od tego komentarza. Zabrał dzieci do Zoo. Chwilami nie mógł się powstrzymać od snucia morderczych zamiarów wobec nich, ale w końcu tylko na myśleniu się skończyło. Z trudem trzymał je przy sobie i próbował nakłonić by przez chwilę, chociaż były ciszej. Dzieci miały to gdzieś i na cały głos rozprawiały o tym, jakie zwierzątka są według nich najsłodsze. W końcu Will kupił im po wacie cukrowej i cała trójka zamilkła, chociaż na moment.

– I jak było? – zapytała Sara brata, gdy nareszcie wrócili do domu.

– Piętnaście razy wracaliśmy do klatki z słodkimi tygryskami – mruknął zmęczony i resztę dnia spędził w pokoju czytając książkę i wsłuchując się w odgłosy Paryża dochodzące z otwartego okna.

Will przewrócił się na bok i spojrzał na trzy szare pudełka obwiązane granatową wstążką. Prezenty dla Edwarda. Uśmiechnął się lekko zadowolony, że już niedługo będzie mógł się zobaczyć z mężczyzną. Wielokrotnie zastanawiał się, jaka ich relacja jest dziwna. Znali się dziesięć dni. Tylko dziesięć dni. Nie wiedzieli o sobie wszystkiego, nie mieli pojęcia jak to wszystko się ułoży, a mimo to obaj czuli między sobą dziwne przyciąganie. Will po raz pierwszy odczuł jak to jest, gdy zależy mu na czyimś uczuciu. No, bo przecież gdyby mu nie zależało mógłby już zrobić tyle rzeczy, które odtrąciłyby od niego Edwarda, a mimo to nic takiego nie zrobił. Sprawdził jeszcze raz telefon czy aby nie ma żadnej wiadomości od blondyna, ale gdy nic takiego nie było odłożył go na bok i zamknął oczy chcąc jak najszybciej zasnąć. Nim to jednak zrobił jeszcze przez chwilę spoglądał na księżyc.

– Samolot z Paryża do Nowego Jorku odlatuje za pięć minut. Powtarzam. Samolot do Nowego Jorku z Paryża odlatuje za pięć minut – powiadomił kobiecy głos powodując lekkie zamieszanie na lotnisku. Will podał właśnie swój bilet pięknej blondynce, która uśmiechnęła się do niego szeroko i życzyła miłego lotu.

– Dziękuję – odezwał się grzecznie i również posłał jej swój hollywoodzki uśmiech. Lot pierwszą klasą zawsze był miły. Dużo miejsca, lepsze jedzenie i bardziej profesjonalna obsługa, a przede wszystkim brak dzieci i innych niepotrafiących się zachować pasażerów. Will zajął miejsce przy oknie i założył nogę za nogę od razu korzystając z propozycji stewardesy, która poleciła mu wysokiej klasy szampana. Miał dziś dobry humor. Za osiem godzin będzie już w Nowym Jorku. Akurat na wieczór. Planował przespać całą noc, a z samego rana następnego dnia pojechać do domu Edwarda i pod jego nieobecność zostawić w jego pokoju prezenty. Miał nadzieję, że chłopakowi spodoba się to, co mu kupił. Uśmiechnął się rozluźniony i wziął kieliszek z szampanem od kobiety w uniformie, dziękując jej za obsługę. Wyciągnął na kolana swojego laptopa i żeby szybciej stracić czas zajął się przeglądaniem stron internetowych.

Wieczorem już był w swojej willi. Zapłacił taksówkarzowi pozostawiając duży napiwek i samodzielnie wyciągnął z bagażnika swoją walizkę. Betty powitała go czule, gdy tylko przekroczył próg domu.

– No jesteś nareszcie. Myślałam, że samolot się opóźnił.

– Wszystko było zgodnie z rozkładem lotów Betty – zapewnił ją, wydostając się z mocnego uścisku kobiety. Czasami zastanawiał się skąd ona bierze tyle krzepy. Pytanie nadal pozostało bez odpowiedzi. – Czy tutaj wszystko było w porządku?

– Oczywiście. Przyszło parę listów z podziękowaniami za pieniądze, rachunki i parę próśb o pomoc finansową, list od ojca. Chcesz je teraz…

– Nie. Daj mi tylko ten list od ojca – przerwał jej zmęczonym głosem i sięgnął po kopertę. – Położę się spać. Chce jutro z samego rana wpaść do domu Edwarda i pod jego nieobecność zostawić tam dla niego prezenty.

– Masz klucze do jego domu? – zapytała zdziwiona, idąc schodami za mężczyzną, który bez problemu niósł w jednej ręce swoją walizkę.

– Mieszka z mamą i dziadkami – wyjaśnił. Przez chwilę pogrzebał w walizce wyciągnął z niej trzy pudełka. – Sara wpadła na ten pomysł…

– Powiedziałeś jej o was? – zapytała zaskoczona jeszcze bardziej, ale mężczyzna pokręcił głową szybko studząc jej zapał.

– Myślała, że kupuje to dla dziewczyny. Co o tym sądzisz? Spodoba mu się? – zapytał lekko zmartwiony, że może nie trafił z prezentem. Tymczasem Betty otworzyła najpierw pudełko z okularami, potem z misiem, a potem z błękitnym swetrem.

– Z pewnością Williamie – uśmiechnęła się i starannie włożyła rzeczy do pudełek, które odstawiła na fotel. – Edward będzie zaskoczony. Pozytywnie oczywiście.

– Ulżyło mi Betty. A teraz wybacz, ale chcę już się położyć do łóżka – zaczął się powoli rozbierać, dając tym znak kobiecie, że porozmawiają jutro z samego rana.

– Dobrej nocy Williamie.

Szybki prysznic i wygodne dresy były wszystkim, czego teraz potrzebował brunet. Gdy tylko jego ciało legło w miękkim wygodnym łóżku i gdy otulił się delikatną pościelą, jego oczy zaczęły samoistnie się zamykać. Zdążył tylko jeszcze napisać wiadomość do Edwarda, że życzy mu miłej nocy i otworzyć listo od ojca, z którego wysypało się kilka zdjęć. Zamarł, gdy zobaczył, co na nich jest. Poczuł jak jego ciało spina się z nerwów. Odrzucił je na podłogę i zacisnął powieki. Musiał teraz spać. Zapomnieć o tym, poddać się zmęczeniu i zasnąć. I tak też się stało.

***

Resztę weekendu po powrocie w sobotę Ed przesiedział w domu smutny i cięgle zmęczony. W niedzielę został wezwany do szpitala by z kadrą skonsultować przypadek małej Olivii, która mimo młodego wieku cierpiała na ostre zapalenie płuc. Lekarze już mieli podać dziewczynce mocne antybiotyki, ale Ed nie pozwolił mówiąc, że to nie może się dobrze skończyć. Zaproponował inne rozwiązanie. Kilka porannych kroplówek, południowe zastrzyki i popołudniowe kroplówki. Po całej niedzielnej kuracji takim sposobem stan dziewczynki zaczął się poprawiać, więc Ed mógł wrócić do domu koło godziny siedemnastej. Zmęczony wszedł do domu, ruszył do swojego pokoju i nawet nie kłopocząc się prysznicem wskoczył w luźny dres i zasnął śniąc o śmierci małego dziecka, o które się obwiniał. A wiedział, że małemu chłopcu nie dało się już pomóc...

Teraz był poniedziałkowy poranek, a Edward Moore obudził się rano z zamiarem pójścia do pracy. Skoczył do łazienki by szybko się umyć i już miał się ubierać do wyjścia, gdy nagle otrzymał wiadomość od swojej sekretarki, że nie musi przychodzić do szpitala ze względu na wyjątkowe wezwanie w niedziele. Blondyn zignorował tą informację i ruszył do szpitala. Sekretarka widząc go w pracy speszyła się nieco. Z przestrachem zapytała:

- Panie Edwardzie? Przecież ma pan dzisiaj wolne!

Szarooki spojrzał na nią i uśmiechnął się. Wiedział, że swoim postępowaniem doda tylko tej kobiecie pracy.

- Wybacz mi kochana, ale otrzymałem twoją wiadomość jak już byłem w drodze. Postanowiłem trochę posprzątać u siebie. Posiedzę kilka godzin i wyjdę, dobrze? - zapytał uśmiechając się uroczo.

- Jak pan woli, ale... będę musiała to zaksięgować... - powiedziała i chwilę potem westchnęła.

- Wiem, że dodaję tylko pani pracy, ale nie mogę wyjść... to mi się wydaje dziwne, zwłaszcza wtedy, kiedy powinienem pracować – powiedział z miną zbitego psa. To zawsze działało.

- Ależ nic nie szkodzi! - wykrzyknęła rozentuzjazmowana. - Miłej pracy panu życzę!

- Dziękuję bardzo, pani również tego życzę i jeszcze raz przepraszam – uśmiechnął się do niej pochylając by złapać za jej dłoń. Ścisnął ją lekko i spojrzał kobiecie głęboko w oczy.

Kobieta zarumieniła się i poruszyła dłonią by zbadać więcej powierzchni skóry młodego lekarza, ale nie zdołała, bo mężczyzna już jej nie trzymał. Zamiast tego posłała mu zalotny uśmiech, źle odbierając zachowanie Eda. Blondyn odwrócił się na pięcie i wszedł do swojego gabinetu. Usiadł na swoim krześle biurowym i odprężył się nieco. Świadomie zrezygnował z dnia wolnego i jakoś nie czuł się z tym źle. Nie wiedział co mógłby robić zamiast przebywania tutaj. Zapewne siedziałby i tęsknił za Willem, a dzisiejszy dzień, był dopiero drugim dniem jego wyjazdu. Westchnął i zabrał się za dokumentację. Musiał zrobić rekonesans przebiegu remontu.

Po jakimś czasie jego telefon zawibrował dziwnie, więc wyjął go z kieszeni i ten uświadomił mu, że otrzymał e-maila. Kliknął stosowną ikonkę i otworzył wiadomość. Wiele ludzi zna jego e-mail, więc się niczego specjalnego nie spodziewał, ale wielkie było jego zdziwienie, kiedy wzrokiem przebiegł treść. Treści nie było wiele, ale sam nadawca przyprawił go o dreszcze. Dlatego właśnie zbladł i zadrżał. Wszystko co miało związek z tym człowiekiem sprawiało, że czuł się źle... odłożył telefon i jęknął, gdy ten znów zaczął wibrować. Zniechęcony podniósł telefon do oczu i zobaczył, czego od niego teraz chce. Widząc na wyświetlaczu imię osoby, która siedzi w jego głowie od pewnego czasu, odebrał rozmowę przychodzącą. Na samym początku rozmowy był bardzo szczęśliwy i skupiony na rozmowie, lecz z biegiem czasu cała jego energia wyparowała i odpowiadał lakonicznie. Przeprosił tłumacząc, że po prostu się nie wyspał i skończył rozmowę. Był szczęśliwy znów słysząc ten piękny głos, ale im dłużej myślał o Willu tym więcej się o niego bał. To był wyjątkowy mężczyzna, więc Ed nie mógł pozwolić na kłopotanie go własnymi problemami. A przynajmniej nie teraz. Spojrzał na zegarek i jęknął widząc jaki teraz był czas. Spędził w gabinecie grzebiąc w papierach i rozmyślając całe osiem godzin. Postanowił na tym skończyć i wyjść. Jakiś czas potem był już w domu i zbierał się do snu. Starając się nie myśleć o wiadomości jaką otrzymał skupił myśli na swojej ulubionej piosence i w jej akompaniamencie zasnął.

Następnego ranka obudził się zmęczony. Całą noc przespał, ale jego sny były cholernie uciążliwe i nie pozwalały jego mózgowi na odpoczynek. Westchnął głęboko i przeciągnął się. Kilka chwil potem był już gotów do wyjścia. Nadal nie mógł uwierzyć w treść otrzymanej poprzedniego dnia wiadomości. Wiadomości od Johna, tak dla ścisłości. Ed wszedł do samochodu i ruszył w stronę szpitala. Był tak zirytowany porankiem, że nie założył soczewek, tylko wybrał się w okularach. Spojrzał kątem oka na lusterko boczne i zauważył, że jedzie za nim radiowóz, a tuż przed nim funkcjonariusz dał mu znak gestem by zjechał na pobocze i się zatrzymał. Zrobił co mu kazano i zatrzymał auto. Opuścił boczna szybę i jego oczom ukazała się twarz policjanta.

- Proszę się przedstawić i przygotować dokumenty do kontroli – powiedział starszy mężczyzna nawet na niego nie patrząc.

- Edward Moore i tu są dokumenty – powiedział chłopak cały czas patrząc na mężczyznę. Ten w końcu spojrzał na niego i zauważalnie drgnął. Jak każdy, kto patrzył w jego oczy.

- Zaraz je sprawdzę, a pana proszę o pozostanie w aucie. - Po tych słowach policjant odwrócił się, a Ed patrzył chwilę za nim. Funkcjonariusz podszedł do okna stojącego za nim radiowozu i powiedział do tamtych cicho, lecz na tyle, że Edward usłyszał. Jak każdy młody człowiek, miał doskonały słuch.

- Niezły towar z niego, mówię wam. - Do uszu Eda doszły słowa tego samego mężczyzny, który brał od niego dokumenty. - Sprawdźcie te papiery. Oby jak najdłużej. Chcę go dokładnie obejrzeć. A te jego oczy... aż dreszcze przechodzą.

Blondyn westchnął i oparł się wygodnie o fotel. Obawiał się, że się spóźni do pracy, więc wysłał stosowną wiadomość swojej sekretarce, a ta oddzwoniła z paniką.

- Panie Edwardzie, jest pan potrzebny na neurochirurgii dziecięcej! - krzyknęła. - Musi pan przeprowadzić operację, gdyż inni chirurdzy są zajęci. Nie możemy długo czekać!

- O cholera. Zostałem zatrzymamy przez drogówkę – syknął spoglądając w boczne lusterko w celu sprawdzenia co mężczyźni robią. Jeden w aucie coś wypisuje i sprawdza, a dwóch pozostałych patrzy w jego stronę i wymienia uśmiechy. Mężczyzna zirytował się i wysiadł, nadal z telefonem przy uchu podszedł do radiowozu. - Czy można przyspieszyć procedury? Jestem lekarzem i w szpitalu oczekują na moje przybycie!

- To standardowe procedury, drogi chłopcze – powiedział starszy z mężczyzn niewzruszony.

- A czy pan będzie w stanie przyjąć na siebie odpowiedzialność jak małe dziecko umrze, bo chirurg został zatrzymany przez złośliwych policjantów? - zapytał z furią w oczach. Co jak co, ale tego by sam sobie nie potrafił wybaczyć.

- Trochę szacunku, gówniarzu – syknął młodszy policjant lustrując Eda wzrokiem.

- A ty niby kim jesteś w szpitalu? Pewnie zastępcą pielęgniarza – zaśmiał się trzeci, gdy skończył pisać coś w swoim notesie.

- Jestem ordynatorem dziecięcego oddziału chorób zakaźnych, chirurgiem oddziału neurochirurgii, i lekarzem oddziałowym oddziału kardiologii dziecięcej! - warknął zirytowany mając nadzieję, że to co mówi zrobi na nich choć nikłe wrażenie. Ten, który go zatrzymał patrzył na niego niedowierzająco.

- Więc ty jesteś ten Edward Moore? - zapytał zbladłszy. Złapał dokumenty blondyna i podał mu.

- Już się przedstawiałem, do cholery... - warknął zabierając co jego i ruszył do auta. Spojrzał na nich jeszcze przez ramię i zmarszczył brwi. Znowu to samo.

Będąc już aucie, szybko zapiął się i ruszył do szpitala. Kto by pomyślał, że znów stanie się ofiarą molestowania, no niedoszłą ofiarą. Ale był pewien, że gdyby nie miał telefonu z tak nagłym wezwaniem to coś by się takiego wydarzyło. Ed nie miał pojęcia co miał zrobić, by nie robić takiego wrażenia na ludziach. Załamał ręce, gdy był już na miejscu. Ruszył biegiem do oddziału neurochirurgii dziecięcej, gdzie pielęgniarki już na niego czekały. Ubrał się w odzież ochronną, starannie umył przedtem ręce i zabrał się do pracy.

Cholernie zmęczony wrócił do domu około dwudziestej wieczorem. Operacja przebiegła pomyślnie, ale trwała dość długo. Po tym musiał jeszcze dopełnić formalności związane z jego zwłoką z przybyciem na blok operacyjny. Ed zapamiętał numer rejestracyjny radiowozu, który go zatrzymał i został poinformowany, że przeciw tym trzem mężczyznom toczy się wewnętrzne postępowanie. Blondyn westchnął głęboko... miał już dość takich sytuacji. Z ponurym humorem położył się i chwilę potem zasnął. Tak minął mu trzeci dzień pobytu Willa w Paryżu.

Czwartego dnia obudził się za wcześnie, ale nie miał już zamiaru się kłaść. Postanowił wziąć długą i orzeźwiającą kąpiel. Oparł głowę o brzeg wanny i chwycił za telefon. Po raz kolejny przeczytał treść wiadomości od Johna i warknął pod nosem. Odrzucił telefon w stronę leżących gdzieś ubrań i zamknął oczy. Treść wiadomości brzmiała tak:

Witaj uroczy i przesłodki Edwardzie Moore!

Wiem, co o mnie sobie teraz pomyślisz, ale tak szczerze to mam to w nosie. Radzę ci oddać mi swoje ciało dobrowolnie, bo inaczej możesz tego pożałować ty, twoja rodzina i twój partner. Tak, ten przystojniak o niebieskich oczach. Już widzę moje ręce na twoich biodrach, mojego kutasa w twoim tyłku i twoje piękne łzy bólu. Mam nadzieję, że lubisz się ostro pieprzyć... ale w sumie, mało mnie to obchodzi. Jak to mówią: nie dają to bierz sam? Uwielbiam, gdy moi kochankowie mają małe doświadczenie seksualne i krwawią, gdy brutalnie wkładam w ich ciasne dziurki mojego twardego jak skała kutasa. Hahaha! Samo wyobrażenie twojego nagiego ciała przyprawia mnie o dreszcze podniecenia.

Do następnego spotkania. Mam nadzieję, że twoja decyzja będzie rozsądna.

Twój, podniecony wyobrażeniem twojego tyłka, John.

Ed wyszedł z wanny, agresywnie rozchlapując wodę dookoła. Zacisnął dłonie w pięści i zmusił swoje ciało do ruchu. Nie miał wiele planów, więc postanowił nieco odpocząć w swoim gabinecie, ale gdy tylko tam dotarł to nieco się zdziwił. Posiadał nowego człowieka w zespole i od razu wiedział jaki to typ. Przeciętnej urody trzydziestu trzy letni mężczyzna o zielonych, kocich oczach. Jego nieco przerzedzające się płowe włosy dodawały mu lat. Kilku słowami mówiąc: stary, brzydki facet.

- Witaj Edwardzie Moore – powiedział na dzień dobry łapiąc jego lekko wyciągniętą dłoń w swoje dwie, posiadające odciski i mocno potrząsnął. Krzepę to miał.

- Witam, panie...? - zapytał zirytowany, że facet go nie zna, ale już się spoufala.

- Jestem Adam Rydel – powiedział uśmiechając się. Blondynowi nie podobał się ten uśmiech. - Miło mi cię poznać!

- Taaa, mnie również? - Oznajmił, lecz brzmiało to nieco jak wątpliwe pytanie. Był ordynatorem, więc musiał utrzymywać pozytywne relacje ze swoją kadrą.

- Taki młody, a jak utalentowany – wyznał Adam z podziwem i czymś jeszcze, ciężkim do określenia, w głosie. - Jestem zaszczycony.

- Jeżeli mógłbym prosić to wolałbym profesjonalne zachowanie z pańskiej strony, panie Rydel – odpowiedział wyrywając dłoń ze zbyt długiego uścisku.

- Ależ oczywiście, Edwardzie – chłopak tylko westchnął i obrócił się na pięcie. - Tyłek pierwsza klasa, a jego zadziorność... dodaje mu uroku – mruknął do siebie cicho, lecz Ed usłyszawszy to drgnął, ale nie odwrócił się i tym bardziej nie przystanął. Udawał, że nie słyszał.

Młody jasnowłosy lekarz przyjął koniec swojej zmiany z ulgą. Nie zwlekając zdjął swój fartuch i zamknął gabinet. Szybkim krokiem przeszedł przez oddział, uprzednio żegnając się z sekretarką i wyszedł. Był zmęczony.

Po krótkiej jeździe samochodem skierował się w stronę domu. Zerknął na swój samochód i uznał, że przydałoby mu się małe mycie. Wzruszył ramionami i postanowił zrobić to innego dnia. Jeszcze nie wyglądał tak bardzo źle. Wszedł wreszcie do domu i westchnął.

- Witaj synku – przywitała go matka wychodząc z kuchni. - Coś długo dzisiaj trwała zmiana. Jakieś problemy?

- Kilka zmian w kadrze – odpowiedział zdejmując buty i ruszając do kuchni. - Która godzina w takim razie?

- Dochodzi dwudziesta pierwsza – poinformowała go kobieta. - Nie sądzisz, że pracujesz ostatnio za dużo?

Blondyn tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi. Specjalnie się zapracowywał, by nie myśleć o swojej samotności. Był samolubny, ale to nie było coś na co miał jakikolwiek wpływ. Nalał sobie soku i ruszył do pokoju ignorując pytanie matki na temat, czy może sobie wziąć dzień wolny na odpoczynek. Milczenie oznaczało, że nie chciał o tym gadać. Chwilę po tym był już umyty i przebrany. Wskoczył do łóżka z zamiarem spania, ale nagle jego telefon zadzwonił.

- To Will! - pisnął zachwycony i niezwłocznie odebrał.

Głos niebieskookiego wydawał się być nieco przygaszony. A może po prostu był zmęczony? Nie wykluczone. Chwilę porozmawiali, a Ed czuł się o wiele lepiej. Wszystkie troski zniknęły, a on sam jakby płynął na chmurce. Nawet jeśli rozmowa nie trwała długo, to dała mu pewność, że na świecie istnieją jeszcze dobre i pozytywne rzeczy, o które warto walczyć. Z uśmiechem na ustach zasnął.

Kolejny dzień Edowi minął na smsowaniu z Willem, gdy ten był przykuty do łóżka. W międzyczasie blondyn rozmawiał z kadrą na temat ich zmniejszonych obowiązków z powodu zatrudnienia nowego lekarza i kilku pielęgniarek. Nawet podczas tej rozmowy uśmiechał się głupio czując nadejście nowej wiadomości od niebieskookiego przystojniaka. Nie potrafił powstrzymać reakcji swojego ciała na zabawne i nieco sprośne wiadomości jakie wymieniał z Willem. Kilkakrotnie albo się rumienił, albo śmiał. Will skutecznie odciągnął go od pracy, w efekcie czego kazali mu iść wcześniej do domu bojąc się, że rzeczywiście jest przemęczony.

Blondyn cieszył się z takiego obrotu sprawy. Dzięki Willowi miał świetny humor i był wcześniej w domu. Wszyscy zachwyceni! Wszedł do domu uśmiechnięty i zastała go cisza. Zmarszczył brwi, ale się nie zmartwił. Wszedł do kuchni, a na stole leżała karteczka. Od jego mamy.

Kochanie, pojechałam odwieźć dziadków na działkę i wrócę jutro rano. Zjedz sobie coś.

Całuję, mama.

Chłopak uśmiechnął się i wziął z lodówki kanapki, które mama przygotowała. Zjadł ich kilka i poszedł na górę do swojego pokoju. Jeszcze trochę popisał z Willem i zasnął spokojnym snem wieczorem dnia piątego, pobytu niebieskookiego w Paryżu.

Następnym dniem miała być sobota, ale Ed miał wezwanie ze szpitala, więc ten dzień w końcu nie był dniem wolnym. Z głębokim westchnieniem powlókł się do szpitala, a od samego wejścia wpadł na swojego kolegę po fachu Adama, który w jakiś dziwny sposób się do niego przywiązał. Ed zignorował jego wylewne powitanie, czyli prawie uścisk i ruszył w stronę gabinetu. Stanął tuż przed drzwiami i poszukał klucza w kieszeniach. Gdy go znalazł nakierował go do dziurki i przekręcił. W tym momencie, gdy otworzył drzwi, został brutalnie wepchnięty do środka i przyciśnięty twarzą do najbliżej ściany przez jakieś męskie silne ręce. Szarpnął się, lecz na wiele mu się to nie zdało. Postanowił więc odezwać się słownie.

- Odwal się ode mnie, człowieku – warknął nie wiedząc z kim ma do czynienia. Poczuł jak jakaś ręka łapie za jego pośladek i ugniata. Podskoczył zaskoczony, a mężczyzna zachichotał.

- Wiedziałem... - głęboki pomruk rozległ się koło jego ucha. - Jesteś gejem... i do tego tym na dole... pysznie.

- Zostaw mnie – krzyknął, a jego głowa została brutalnie odwrócona. Przed jego oczami ukazała się twarz Adama Rydela. Sapnął i warknął jednocześnie. Wiedział, że z tym gościem będzie miał problemy. - Czego chcesz?

- Trochę ciałka do kochania, Edwardzie – mężczyzna sapnął nieco podniecony. Blondyn czuł to. Jakiś twardy przedmiot zaczął uwierać go w pośladki. Automatycznie odsunął się, lecz to był jego błąd. Mężczyzna przysunął się do niego bliżej i otarł, celując swoim penisem w rowek między pośladkami Eda.

- Powiedziałem... odwal... się – po każdym słowie rozlegał się głęboki warkot. Ed oparł się o mężczyznę czekając aż ten rozstawi nogi dla utrzymania równowagi. Gdy to się stało, blondyn podniósł nogę i uderzył w krocze napastującego go mężczyzny. Za jego plecami rozległ się żałosny pisk, a ucisk zniknął. Szarooki odwrócił się i pochylił do kulącego mężczyzny. - Nie jestem jakąś łatwą suczką i radzę ci nie próbować tego więcej, bo to może źle się dla ciebie skończyć...

- Wygadam, że... jesteś gejem – wysapał Adam.

- A masz tego pewność i ewentualne dowody? - Blondyn podniósł brew.

- Jeszcze się okaże Edwardzie. - Mężczyzna zignorował ból w swoich klejnotach i wstał. - Zrobię wszystko, ale musisz być mój... - powiedział prawie czule, a Ed zmarszczył brwi i cofnął się wgłąb gabinetu.

- Wynoś się stąd, zanim zawołam ochronę... - powiedział twardym głosem i mężczyzna momentalnie wyszedł.

Blondyn westchnął i dotąd wstrzymywany strach i mdłości wróciły ze zdwojoną siłą. Zakrył dłonią usta i poszedł do łazienki, gdzie zwrócił swoje śniadanie. Ed czuł się chory, nie miał na nic sił, więc gdy jego przyjaciółka Liz pojawiła się w jego gabinecie zawołała pomoc i chłopak został wpakowany w samochód, a za kierownicą zasiadła właśnie jego przyjaciółka. Chwilę potem leżał już w swoim łóżku z biegającą wokół niego przyjaciółką i mamą. Rozchorował się z przepracowania i zbyt wielu stresów. Przeleżał w łóżku cały czas wolny starając się w chociaż najmniejszym stopniu odpocząć by być gotowym do pracy w następnym tygodniu. Postanowił nic nie mówić Willowi o jego zasłabnięciu, bez tego miał dużo zmartwień. Wstał i chwiejnym krokiem poszedł do łazienki by przemyć twarz, bo czuł, że na nic więcej nie miał siły. Gdy wracał do łóżka to upadł. Westchnął i postarał się podnieść. Po kilku próbach mu się udało i legł na łóżku bez sił, jak jakaś szmaciana lalka. Opatulił się w kołdrę i myśląc o Willu i jego powrocie zasnął w końcu spokojnym snem.