poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozdział 5


Jasnowłosy chłopak od jakiegoś czasu siedział przy kuchennym stole. Z gorącym herbacianym naparem w dłoni wystukiwał szybkim tempem klawisze na ekranie dotykowego telefonu. Wysyłał instrukcje dotyczące dokumentów, jakie powinny zostać zabrane z jego gabinetu, a jakie dodane. Sam wykonywał ich treść, ale musiał na każdym z nich posiadać pieczątkę i podpis kierownictwa szpitala. Dlatego teraz korespondował z ich sekretarką, która swego czasu była w nim zakochana, ale on skutecznie ukrócił jej zapędy mówiąc, że w jego życiu nie ma miejsca dla kobiety. I wcale nie kłamał, ale powód był zupełnie inny. Powiedział, że ma za dużo na głowie by móc się nią opiekować tak jak na to by zasługiwała. Ona zarumieniła się głęboko i przytaknęła ze zrozumieniem. Przez chwilę Edowi wydawało się, że się rozpłacze, ale ona jedynie uśmiechnęła się i życzyła mu szczęścia w przyszłości. Od tamtego czasu kobieta odnosiła się do niego z większą niż powinna zażyłością. Jemu to nie przeszkadzało, bo wiedział, że się w niej nie zakocha, ale inne sekretarki w ich pokoju biurowym wydawały się rozczarowane. Pewnie dla nich wyglądali jak zakochana para, a dla Edwarda to było nawet na rękę by tak myślano. Miał swego rodzaju osłonę przed zainteresowaniem.

Siedząc przy stole nadal nie potrafił uciec myślom od spotkania Johna... bał się i miał ku temu powód.

Edward? – jego uszu dobiegł głos mamy.

Tak, mamo?

Stało się coś? Coś niewyraźnie wyglądasz. Może źle się czujesz? – zapytała z troską podchodząc do chłopaka, który spojrzał na nią smutnym wzrokiem.

John... – To słowo wystarczyło by kobieta zrozumiała co się dzieje z synem. Dobrze wiedziała jaki jest jej syn i co przez tego chłopaka przeszedł.

Nie przejmuj się kochanie. On nie ma prawa cię dręczyć. Jak będzie cię nachodził to po prostu zadzwoń na policję – kobieta dotknęła piersi syna, na której pod koszulką widniały blizny, których sprawcą pośrednim był właśnie John.

Po wyznaniu miłości przyjacielowi, Ed został napadnięty przez kumpli Johna z siłowni, którzy mieli za zadanie dać mu nauczkę... nie tylko poprzez pobicie. Blondyn skutecznie się bronił, lecz nie udało mu się unikać głębokich cięć na klatce piersiowej i schwytania. Wtedy został uratowany przez pewną dziewczynę, która chowając się za budynkiem zadzwoniła na policję. Tą dziewczyną była jego teraźniejsza przyjaciółka Liz. Od tamtego czasu John przeprowadził się i dokończył studia w innym mieście. Edwarda nie obchodziło to, dopóki miał spokój. Ale teraz wszystko się miało zmienić. Od nowa miało się zacząć dręczenie przez Johna, któremu teraz nie zależało tylko na uszkodzeniu go, lecz również na poniżeniu i zniszczeniu wszystkiego co zdążył przez te trzy lata zbudować. Blondyn się obawiał, że nie jest na tyle silny by przeciwstawić się temu człowiekowi. Gdyby miał jakieś wsparcie... Westchnął głęboko i ucałował swoją matkę w czoło.

Już jest dobrze. Nie jestem już tym samym człowiekiem, co trzy lata temu – uśmiechnął się z pewnością siebie, której tak naprawdę wcale nie czuł. Nadal się bał, lecz był zdeterminowany, by nie dać się zastraszyć kolejny raz. Policja zapewne będzie po jego stronie, gdy dojdzie do jakiegoś incydentu. Jakby nie patrzeć był docenianym i znanym lekarzem w tym okręgu. – Idę trochę popracować. Muszę zająć się pewną sprawą.

Tylko nie przesadź. Masz czas do obiadu, potem będziesz musiał odpocząć. Nie po to masz dzień wolny by także wtedy pracować.

Ed przez chwilę stał w miejscu zastanawiając się czy mówić mamie o jednej z ważnych rzeczy jakie kłębiły się w jego głowie odkąd poznał Williama Collinsa.

Mamo... jest taki mężczyzna... – zaczął niepewnie, jednak decydując się na wyznanie.

Ciemnowłosa kobieta od razu się ożywiła. – Chcę zrobić na nim dobre wrażenie. Jest naszym dobroczyńcą, więc osobiście chcę zebrać dokumentację.

A w ogóle jest godny zainteresowania? – zapytała uśmiechając się delikatnie, ze wzrokiem pełnym miłości dotknęła dłonią różowiejącego policzka syna.

Sądzę, że tak. Jest bardzo interesującym człowiekiem i mówię to również, jako obywatel tego kraju. Jest bardzo oddany sprawie, widać, że ma powody by pomagać. Musi pochodzić z zamożnej i wpływowej rodziny, ale nawet, jeśli by tak nie było, to sądzę, że jest wart bliższego poznania. – Chłopak uśmiechnął się nieśmiało z całą czerwoną twarzą. Dawno nie mówił tak zawstydzających słów.

Synku, jesteś bardzo uroczym i niewinnym chłopcem. – Kobieta przytuliła się do swojego dziecka.

M–mamo, jestem dorosłym mężczyzną! – zaprzeczył żarliwie blondyn.

Ale to nie zmienia faktu, że nadal uroczym. A teraz idź zajmij się tym co miałeś zamiar. Zawołam cię jak obiad będzie gotowy.

Dobrze – powiedział i chwilę potem zniknął w swoim pokoju.

Przechodząc koło lustra stojącego obok szafy z ubraniami przystanął i spojrzał na swoje odbicie. Z czerwonymi z zażenowania policzkami, szybkim oddechem i napiętymi sutkami, które były doskonale widoczne przez nadal mokrą i przyklejoną do jego ciała koszulkę, wyglądał... lubieżnie i sam potrafił to stwierdzić. Sutki zareagowały tak, a nie inaczej, bo koszulka przez to, że była mokra ochładzała jego tors. Bezwiednie sięgnął palcami do swojej klatki piersiowej i jęknął głośno, gdy jego wrażliwe skutki zostały podrażnione. Widział swoje odbicie, gdy to robił... cholera... czy on naprawdę tak wygląda? Tak... po prostu lubieżnie. Zerwał kontakt wzrokowy ze swoim odbiciem i podszedł żwawym krokiem do łazienki. Szybkim ruchem pozbył się ubrań i wszedł pod prysznic. Jego męskość stała dumnie czekając na zainteresowanie. Kto by pomyślał, że drażnienie sutków może doprowadzić do takiego stanu. Gorącą dłoń owinął wokół swojej męskości i nie czekając na nic zaczął nią w szybkim, równym tempie poruszać. W górę i w dół. W górę. W dół. Wielki finał nadszedł wkrótce potem, więc Ed zmył z siebie wszystkie ślady orgazmu i umył się dokładnie.

Nagi, jakiego go mama na świat wydała, ruszył po czyste ubrania. Założył niebieskie, obcisłe bokserki i spodnie od czarnych dresów. Nie zakładał nic na górę. Nikt go przecież nie widział. Sięgnął po telefon, który zostawił na biurku i wybrał numer kierownika szpitala, który wcześniej zostawił mu wiadomość, że odnotowali wpłatę na konto szpitala w wysokości miliona dolarów z dodatkowymi pięćdziesięcioma tysiącami, które bez wiedzy Eda, zostały przelane na jego własne konto. Kierownictwo szpitala wiedziało, że blondyn wyłożył ze swoich kieszeni kwotę dorównującą właśnie tym pięćdziesięciu tysiącom. Will naprawdę znał się na szacowaniu kosztów. Blondyn uśmiechnął się i przyłożył telefon do ucha.

Witam, panie Edwardzie! – odezwał się wesoły głos ze słuchawki. Rozmawiał z sekretarką kierownika Newmana. – Kierownik jest w tej chwili na spotkaniu dotyczącym kosztorysu pańskiego oddziału. Faksem zostały panu wysłane wstępne plany remontu oddziału dziecięcego chorób zakaźnych.

Szybcy są – powiedział Ed zerkając na zegarek. Prośbę o dokumenty wysłał około godziny temu, a dochodziła godzina trzynasta. Miał jeszcze dwie godziny do obiadu.

Tak, kierownictwo jest bardzo wdzięczne darczyńcy, dlatego nie zwlekają z działaniem. – Kobieta zaśmiała się przez telefon. – Słyszałam, że spotkał się pan z nim osobiście.

Dokładnie tak. – Chłopak podszedł do swojego faksu w którym znalazł plik dokumentów. Tutaj i w biurze posiadał faks, więc prosił kierownictwo by w razie dnia wolnego dokumenty zostały przesyłane do domu, a jak w pracy to do faksu biurowego. – Bardzo dziękuję za dokumenty. Kiedy otrzymam resztę?

Dzisiaj o szesnastej. Zostanie również przygotowana kopia dla pana Collinsa. W razie jakichś błędów proszę o skorygowanie. Ale to raczej zbędne, gdyż pan sam już wcześniej większość z nich przygotowywał czekając na zainteresowanie. Widzi pan, miałam rację! – Kobieta w słuchawce wykrzyknęła z triumfem.

A z czym, jeżeli mogę spytać? – zdziwiony uniósł brew, lecz po chwili jego wyraz twarzy wrócił do normalnego, bo przecież kobieta nie mogła tego zobaczyć.

Że to dzięki panu nasz szpital zostanie zauważony. Pański geniusz jest czymś niezwykłym! Taki młody i już ordynator! – Kobieta emocjonowała się, na co blondyn nieco przygasł. Nie lubił jak oceniają go na podstawie posiadanej wiedzy.

Dziękuję jeszcze raz za dokumenty. Do usłyszenia.

Tak, miłego dnia!

Ed rozłączył się i z dokumentami w dłoni usiadł przez laptopem zabierając się za ich przeglądanie oraz ewentualne poprawianie. W pokoju od pewnego czasu było słychać szelest przewracanego papieru i stukania klawiszy komputera. Pięć minut przed godziną piętnastą, matka chłopaka zapukała do drzwi jego pokoju. Zero odpowiedzi. Zapukała jeszcze raz i teraz nieco mocniej. Nadal bez odzewu. Lekko zaniepokojona otworzyła drzwi i zobaczyła swojego syna siedzącego przed biurkiem przy stosie dokumentów, bardzo pochłoniętego wykonywaną czynnością. Podeszła do niego cicho i dotknęła ramienia. Chłopak podskoczył lekko przestraszony i odwrócił głowę w stronę właścicielki owej dłoni. Uspokojony odłożył trzymany dokument i spojrzał na zegarek. Była już prawie godzina piętnasta, a to oznaczało, że przez dwie godziny non stop wertował dokumenty dokładnie jej sprawdzając. Nie mogło w nich być żadnego błędu. Szarooki przeciągnął się mocno i podszedł do szafy by zmienić swój ubiór. Tylko przy matce nie wstydził się swoich blizn. Na nagi tors założył bordowy sweter z kaszmiru. Uwielbiał dotyk tego materiału na skórze. A w miejsce dresowych spodni założył opinające pośladki i uda ciemne dżinsy. Tak ubrany zszedł w towarzystwie mamy do jadalni na obiad. Podczas posiłku cała czwórka rozmawiała na mało znaczące tematy. Dziadkowie pytali o pracę Eda, a on dziadków, czy czasem nie potrzebują pomocy na działce za ich domem na obrzeżach miasta. Powiedzieli, że o tej porze roku nie ma wiele do zrobienia, lecz może na lato z chęcią przyjmą jego pomoc. Po napełnieniu żołądka, Ed wrócił z powrotem do pokoju. Zauważył, że otrzymał już drugi plik dokumentów. Obejrzał dokładnie zawartość, dając sobie na to kilka minut i nie widząc już żadnych błędów włożył gotowy plik do koperty. Teraz nie pozostawało mu nic, jak zadzwonić do Willa i powiadomić, że dokumenty są gotowe. I udało mu się je skompletować dzięki wolnemu dniu.

Nie zwlekając już dłużej Ed chwycił za leżący na blacie biurka telefon, a w drugą rękę złapał karteczkę z numerem Willa. Wpisując cyfry w ekran wybierania zaczął się stresować. A co jeśli mu przeszkadza? Bał się tego, ale sam Will mówił, aby do niego zadzwonił, gdy dokumenty będą już gotowe. A właśnie były. Gdy cały numer znalazł się na ekranie blondyn sprawdził poprawność by jak najdłużej przeciągnąć moment konwersacji. Jednak teraz, gdy numer był wprowadzony poprawnie, nie pozostało mu nic innego jak nacisnąć zieloną słuchawkę i przyłożyć urządzenie do ucha. Z szybko bijącym sercem wsłuchiwał się w dźwięk sygnału łączenia.

Will właśnie wybrał się na wieczorny jogging, co pozwalało mu uporządkować myśli i dokładnie jeszcze raz przemyśleć wszystko, co go ostatnio gnębiło. Bieganie relaksowało go i utrzymywało jego ciało i sprawność fizyczną w doskonałej formie. Przemierzał właśnie dziesiąty kilometr parkową alejką niedaleko swojego osiedla, gdy telefon w kieszeni jego spodenek zawibrował. Mężczyzna zwolnił tempo aż do szybkiego kroku i wyciągnął urządzenie. Spojrzał na ekran, na którym migotał nieznany numer, zastanawiając się, kto może dzwonić o tej porze. Przez chwilę nie odbierał pozwalając by telefon dzwonił. Musiał unormować oddech. Jego klatka piersiowa unosiła się w szybkim tempie. Dopiero po chwili przeciągnął palcem po ekranie i przyłożył telefon do ucha.

William Collins...

Blondyn sapnął cicho słysząc nieco zasapany głos Willa. Taki był jeszcze bardziej seksowny. Zastanawiał się jakby taki głos brzmiał na żywo tuż przy jego uchu.

Will? Z tej strony Edward Moore. Widzieliśmy się wczoraj. Dzwonię by powiadomić, że mam już gotową dokumentację – powiedział szybko starając się by jego głos nie drżał za bardzo.

Will uśmiechnął się się lekko słysząc głos chłopaka. Postarał się by jego własny był jak najbardziej zbliżony do normalnego po tak intensywnym biegu i odezwał się opierając jedną dłoń na biodrze:

Świetnie Ed. Kiedy mogę je od ciebie odebrać? – zapytał, mając nadzieje na jak najszybsze zobaczenie się z mężczyzną.

Kiedykolwiek. Nawet w środku nocy – powiedział Ed cicho i uderzył się otwartą dłonią w czoło. Dlaczego nie potrafi trzymać języka za zębami? – Miałem na myśli, że dostosuje się do twoich planów. Jak dla mnie to może być nawet teraz.

Brew Willa automatycznie uniosła się ku górze, gdy usłyszał słowa mężczyzny po drugiej stronie telefonu. Rozejrzał się po okolicy i spojrzał na zegarek, myśląc intensywnie nad tym czy jechać po dokumenty dziś, czy też pozostawić spotkanie z Edem na jutrzejszy dzień.

W środku nocy? – W jego głosie dało się słychać rozbawienie. – Powiedz mi gdzie mógłbym cię dzisiaj złapać tak za jakąś godzinę? – Jeszcze raz spojrzał na zegarek. Godzina wystarczyłaby mu do powrotu do domu i wzięcie szybkiego prysznica po treningu. O siódmej byłby gotowy spotkać się z Edem.

Blondyn jęknął cicho słysząc żartobliwy ton niebieskookiego mężczyzny po drugiej stronie. Znów w jego policzki uderzyło gorąco.

Jestem u siebie w domu, więc chcesz wpaść do mnie czy może spotkamy się gdzieś na mieście?

Będę u ciebie za godzinę – rzekł uśmiechając się lekko sam do siebie i zawracając w kierunku domu. – Podaj mi tylko adres. Mam nadzieję, że nie mieszkasz na samym końcu miasta? Chociaż wtedy wyrobiłbym się akurat na noc. – Miękki głos, jaki wydobył się z jego ust, sam go zaskoczył. Nie mógł powstrzymać się przed tym komentarzem. Już wyobraził sobie Eda, który rumieni się po drugiej stronie słuchawki, przystępując z nogi na nogę.

Blondyn zażenowany komentarzami dotyczącymi jego wcześniejszej wypowiedzi wypowiedział szeptem własny adres. Miękkość głosu mężczyzny sprawiła, że upadł na kolana nie mogąc dłużej ustać.

Auć – syknął cicho, niestety jego dłoń zbyt wolno zasłoniła usta.

Ed? Coś się stało? – zapytał już poważnie Will, przyspieszając kroku, by jak najszybciej zobaczyć Eda. Nie miał pojęcia, dlaczego chłopak tak na niego działał. Widział się z nim zaledwie godzinę, a myśli o nim natrętnie zawracały mu głowę przez cały wczorajszy i dzisiejszy dzień.

Nic. Upadłem – wyznał zażenowany, chowając twarz w wolnej dłoni. Cholerny Will i jego cholerny głos. – Nic poważnego.

Ten mężczyzna kiedyś doprowadzi Eda do zawału, albo skutecznego potłuczenia kolan.

Znowu? Twoja przyjaciółka miała jednak racje – skarcił go delikatnie, nie mając świadomości, że tym razem nie było to przemęczenie a jego własny głos. – Będę u ciebie za godzinę. Możesz się rozłączyć, albo potowarzyszyć mi w drodze do domu – zaśmiał się lekko i podłączył do telefonu słuchawki, by móc rozmawiać z Edem w trakcie truchtu, jeśli tego by sobie zażyczył. Sam telefon znów wylądował w jego kieszeni.

To nie to! – zaprzeczył szybko, ale jeszcze szybciej zamilkł, bo nie miał pojęcia jak ma to wytłumaczyć by nie wyjść na jakiegoś idiotę. – Cóż... wczoraj po powrocie znów miałem zawroty głowy, ale poszedłem wcześniej spać i dzisiaj czuje się lepiej. Miałem wolne – dodał. – I nie mam nic przeciwko rozmowie – powiedział nieśmiało, wstając z podłogi i siadając na łóżku.

Świetnie. Postaram się zbytnio nie sapać ci do słuchawki – zapewnił go zadowolony, że może z nim porozmawiać. Jego głos przez telefon był zupełnie inny niż na żywo, ale i tak bardzo mu się podobał.

Och – wykrzyknął cicho blondyn rozumiejąc powód zasapanego głosu chłopaka. – Biegasz. 

A myślałeś, że co robię? – nie mógł powstrzymać śmiechu znając już odpowiedź. Westchnął starając się znów wpaść w rytm wdechów i wydechów, z którego sam się wytracił śmiechem.

Cóż. – Blondyn również się zaśmiał, rumieniąc na myśl, że Will jest aż za bardzo domyślny.

Nie miałem pojęcia, że mieszkasz tak niedaleko. Czasami chodziłem w tamte okolice na spacery... ale nigdy cię nie widziałem. Mieszkasz sam? – zapytał Will z ciekawości i lekko przyspieszył.

Nie, mieszkam z mamą. Mnie często nie ma w domu, więc to może być powodem... – zamilkł nagle przypominając sobie spotkanie Johna nie tak dawno temu. A co jak ten idiota zrobi coś Willowi? Nagle poczuł się słabo wyrażając sobie najgorszy scenariusz. I co on ma teraz zrobić? Cz-często biegasz? – zapytał nienaturalnie pogodnym głosem.

Codziennie – odrzekł, wyczuwając nagłą zmianę głosu mężczyzny. Uznał jednak, że nie są na tyle blisko by zaczął go wypytywać o problemy, jakie go dręczą. To mogłoby być uznane za niegrzeczne

Will, muszę ci coś powiedzieć... – Chłopak powiedział tajemniczo nie wiedząc jak ująć w słowa swoją myśl.

Zamieniam się w słuch – rzekł lekko, a ciekawość, co takiego ma mu do powiedzenia Ed zżerała go od środka.

Moja mama jest bardzo kochaną kobietą, ale czasami mówi za dużo. Jak zacznie gadać, jaki ja to byłem piękny gdy byłem dzieckiem uciekaj gdzie pieprz rośnie! – mówiąc to Ed zaśmiał się głośno. Jego dobry humor znów wracał. – Szybko uciekniemy do mojego pokoju, tam nie ma wstępu, ale czasem może złapać gościa za ramię i wciągać do rozmowy. Uprzedziłem mamę o twoim istnieniu, ale... – zamilkł i zarumienił się po same uszy odtwarzając w myślach jak jego słowa zabrzmiały. – T–to nie tak! Dlaczego nie potrafię się po ludzku wysłowić? – zapytał retorycznie, zrozpaczony.

Ed... – głos bruneta zabrzmiał uspokajająco. Will nawet nie pomyślał o innym znaczeniu tych słów. Dlaczego Edward wychwytywał takie niuanse z rozmowy? Zanotował w pamięci, że musi go o to zapytać, ale jak się uspokoi. – Uwielbiam jak zapominasz słów gdy emocje biorą nad tobą górę – pocieszył go i z ulgą wbiegł do swojego ogrodu. Wszedł do środka czując przyjemny zapach ciasta, które piekła Betty. – Z twoją mamą sobie poradzę i chętnie ją poznam... a teraz muszę kończyć. Idę pod prysznic – to mówiąc już pozbył się koszulki i odrzucił ją na sofę w salonie.

Dobrze, to czekam – powiedział cicho i teraz wydawało mu się, że zabrzmiał jak nastolatka czekająca na randkę. A może myśli za dużo?

Will rozłączył się i odłożył telefon na szafkę w łazience. Po szybkim prysznicu, który zmył z niego pot po biegu, ubrał się w szary sweter, spod którego wystawał kołnierzyk miętowej koszuli i ciemne dżinsy, w których wyglądał obłędnie. Wysuszył włosy, układając je w artystycznie nieład i zgarnął z salonu kluczyki do swojego nowego Lexusa LF–LC, którego kupił wczoraj.

Wychodzę Betty! – krzyknął i już go nie było. Wyjechał z garażu autem i ruszył pod wskazany adres, chcąc jak najszybciej stanąć znów twarzą w twarz z Edem.

Ed zachichotał cicho przypominając sobie słowa Willa. Lubi, gdy Ed nie może znaleźć słów, kiedy emocje biorą nad nim górę. Stanął przed lustrem i spojrzał na swoje odbicie. Sprawdził, czy na pewno każda z blizn na jego ciele została ukryta i zszedł na dół do mamy i dziadków, którzy siedzieli w salonie.

Mamo – zwrócił się do kobiety, która razem z babcią grała w pokera. – Przyjdzie do mnie ten, o którym ci mówiłem. Mam dla niego dokumenty, więc proszę nie mów mu nic głupiego, dobrze?

Tego nie mogę obiecać. – Kobieta uśmiechnęła się pod nosem widząc minę syna, który bał się jej wybryków. – To ten, o którym mówiłeś, że jest godny zainteresowania?

Dokładnie. Ale nie mów mu tego! – wykrzyknął nagle przerażony. Babcia zachichotała, a dziadek schował się za gazetą by ukryć swój uśmiech. Dużo można było zarzucić rodzinie Eda, jak np. to, że są nadopiekuńczy albo śmieją się z jego zawstydzonej miny, ale nigdy nie powiedzieli złego słowa na to, że jest gejem. Wręcz przeciwnie. Cała trójka bardzo go wspierała.

Will zatrzymał swoje auto pod jednorodzinnym domkiem, jeszcze raz sprawdzając czy adres się zgadza. Nie było jednak mowy o pomyłce. Droga zajęła mu około dwadzieścia minut, podczas których ciągle zastanawiał się, a zarazem martwił, by mama Eda nie poznała w nim syna senatora Collinsa. Nie chciał, by ktokolwiek o tym wiedział. Wstydził się tego, co robił ojciec i nie zniósłby gdyby myślano, że jest taki sam. Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i wysiadł z auta. Jedno kliknięcie na kluczyku wystarczyło, aby samochód zamigotał oznajmiając, że jest pozamykany. Obszedł je i przeszedł przez bramkę, po czym brukowaną alejką dotarł prosto pod drzwi domu, w którym mieszkał Ed. Westchnął i nacisnął dzwonek.

Blondyn podskoczył słysząc dźwięk dzwonka do drzwi. Jego serce zaczęło grać w takt tylko sobie znanego skocznej melodii. Na miękkich, lecz lekkich nogach podszedł do drzwi myśląc, że korytarz, na końcu którego znajdowało się wyjście nigdy się nie skończy. Stojąc już z dłonią na klamce westchnął głęboko i otworzył drzwi. Dał sobie kilka sekund by przyjrzeć się mężczyźnie, który prezentował się jak zawsze świetnie i z szerokim uśmiechem powiedział:

Cześć.

Witaj Ed – zachłannym spojrzeniem omiótł jego całą postać, po chwili jednak przywołując się do porządku. Mężczyzna wyglądał na rozluźnionego i beztroskiego. Dla Willa taki widok był bardzo przyjemny dla oczu. Przez chwilę poczuł się tak, jakby znali się od dłuższego czasu i mieli za chwilę paść sobie w ramiona. W końcu poczuł się spokojny. Cały dzień nerwowego myślenia o lekarzu, którego poznał niespełna dobę temu zmęczył go do tego stopnia, że ponowny widok jego pięknego uśmiechu podziałał na niego kojąco. – Dziwnie widzieć cię bez fartucha – rzekł po chwili i wlepił w niego swoje błękitne spojrzenie, a ten w odpowiedzi zaśmiał się cicho.

Też się do niego przyzwyczaiłem. Proszę, wejdź – otworzył szerzej drzwi, wpatrując się w oczy swojego gościa. Nie znali się długo, ale Ed mógł powiedzieć, że w jakiś sposób są sobie bliżsi. – Oho. Idzie – szepnął na widok mamy, która pomimo chorych stawów szła żywiołowym krokiem.

Witam, młody człowieku! – kobieta uśmiechnęła się, a on westchnął z rezygnacją mówiąc bezgłośnie w stronę Willa: „zawsze taka jest”.

Will uśmiechnął się do niej serdecznie uważnie obserwując jej twarz jakby wyszukiwał podobieństwa między nią, a jej synem. Znalazł i to nie jedno. Chwycił delikatnie jej dłoń, którą mu podała i musnął lekko ustami jej wierzch, po czym znów spojrzał w jej oczy. To zawsze pozwalało mu bardziej poznać człowieka. Oczy nie kłamały i nigdy nie zwodziły.

Miło mi panią poznać, pani Moore.

Ed szeroko się uśmiechnął na taki pokaz. Nie wiedział, że Will jest tak szalenie szarmancki. Podobało mu się to, ale jednocześnie zastanawiał się jak to możliwe, że taki człowiek nie należy do jakiejś kobiety. Po chwili wyrzucił te myśli z głowy i wzruszył ramionami. Lepiej dla niego, to znaczy dla przyszłego partnera Willa, o ile teraz go już nie ma. Te myśli otrzeźwiły blondyna. Przecież nie jest gdzieś napisane, że Will jest singlem. Dyskretnie uderzył się w czoło otwartą dłonią i zwrócił do mamy.

To jest Will Collins, darczyńca na rzecz oddziału, którego jestem ordynatorem. – Teraz odwrócił się do Willa. – To jest Liliana Johes–Moore, była śpiewaczka operowa. A skoro powitania mamy za sobą, zapraszam cię do mojego pokoju. Wspólnie obejrzymy dokumenty – odwrócił się by skierować gościa we właściwą stronę. Spojrzał przez ramię czekając na Willa aż do niego dołączy.

Will uśmiechnął się do mamy Eda i po chwili ruszył za chłopakiem, który najwyraźniej tak, jak uprzedził przez telefon nie chciał, aby jego mama palnęła coś głupiego przy gościu. To lekko rozbawiło mężczyznę. Liliana sprawiała wrażenie osoby bardzo miłej i z chęcią porozmawiałby z nią o małym Edwardzie, który musiał być z pewnością bardzo ujmujący. W drodze do pokoju Will nie mógł opanować swojej potrzeby zerknięcia na tyłek Eda, który w tych spodniach był świetnie uwydatniony. Doskonały kształt. Taki, jaki lubił. Niezbyt płaski i niezbyt okrągły. W sam raz na to, żeby... Stop Williamie, skarcił się w myślach za takie fantazje.

A jeszcze jeden mały szczegół. – Edward przystanął i uśmiechnął się przepraszająco do Willa. – Mamo, gdzie je tym razem położyłem?

W kuchni koło chlebaka – nadeszła natychmiastowa odpowiedź.

Poczekaj chwilę. Możesz zdjąć ubranie wierzchnie.

Mężczyzna pospieszył do kuchni i po chwili wrócił z przedmiotem, który odbijał światło. To coś posiadało dwa szkła i zakładało się na nos. Chwilę potem przedmiot znalazł się tam, gdzie powinien. Ed zawsze zapominał, by je nosić. W efekcie tego głowa go już trochę bolała, więc teraz nie miał wyboru jak przedmiot wcisnąć na nos. Podjęli wędrówkę i weszli do pokoju. Ed zamknął drzwi i rzucił:

Rozgość się.

Will zdjął z siebie skórzaną kurtkę i rzucił ją na oparcie fotela, rozglądając się po pokoju Eda, który można było nazwać przytulnym. Wolał jednak przyglądać się czemuś innemu, a raczej komuś innemu.

Okulary? – podszedł do niego bliżej chcąc się mu przyjrzeć dokładniej. Po chwili uśmiechnął się i spojrzał mu prosto w oczy. – Więc, na co dzień nosisz soczewki? – stwierdził czując zbyt wyraźnie bliską obecność mężczyzny.

Dokładnie. Dziwnie wyglądam? – zapytał patrząc uważnie na drugiego mężczyznę. Gdy podszedł do niego to praktycznie czuł jego ciepło. Gdyby podszedł jeszcze bliżej to nie wiedział, co by zrobił. Przygryzł dolną wargę, co zawsze robił, gdy był w jakimś stopniu zdenerwowany. I czekał.

Nie. Bardzo.. – Mężczyzna przez chwilę zastanowił się nad doborem odpowiedniego słowa, które by oddało dobrze to, co widział przed sobą, ale każde wydawało się być do niczego – seksownie, Ed... – Skierował wzrok na jego wargę, czując jak atmosfera napięcia między nimi rośnie z sekundy na sekundę. – Nigdy nie całowałem mężczyzny w okularach – szepnął wpatrując się w te szare oczy, czując jak dziwny dreszcz przebiega po jego ciele. Zawsze to czuł, gdy w nie patrzył i uznał, że to bardzo przyjemne uczucie.

S–seksownie? – Blondyna zatkało. Nie wiedział jak ma zareagować, a słysząc dodatkowo tekst o pocałunku zarumienił się malowniczo. Nie mógł nie odpowiedzieć. – A ja nigdy nie całowałem nikogo – wyznał i znów zamilkł. Przy tym mężczyźnie nie potrafił kłamać i nie odpowiadać patrząc w te oczy. Ten człowiek działał na niego pobudzająco. Blondyn sapnął cicho i znów przygryzł wargę starając się odwrócić wzrok, ale w jakiś sposób nie potrafił.

Brew Willa powędrowała w górę w geście zdziwienia. Czyżby Ed był prawiczkiem? Poczuł jak jego serce przyspiesza

Naprawdę? – Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś taki jak Ed, ktoś kto tak malowniczo się rumienił właśnie i przegryzał tę wargę nigdy z nikim nie był. To było niemożliwe, a zarazem Will poczuł uczucie zadowolenia, że mógłby być tym pierwszym. Pozostała kwestia tego, czy Ed był gejem. Jeśli tak to nie pogniewałby się gdyby go pocałował, jeśli nie mógłby go znienawidzić i poczuć do niego obrzydzenie.

T–tak jakoś wyszło. M–miałem złe doświadczenia w tej materii, więc... nie ważne. Mam kompleksy, więc byle komu nie pozwalam się dotykać. To może być tylko ktoś wyjątkowy – powiedział cicho. Odwrócił w końcu wzrok. – Wielu chciało mnie wykorzystać, ale w porę się otrząsałem. Dlatego nienawidzę własnego geniuszu. To on jest przyczyną tego wszystkiego. Od tamtej pory nikomu nie pozwalam się dotknąć.

Blondyn westchnął znów patrząc na niebieskookiego.

Nie myśl o mnie źle. I najlepiej będzie jak zapomnisz o tym, co mówiłem. 

Will zbliżył się jeszcze bardziej i nachylił lekko w jego stronę i szepnął do ucha.

Ja nie zapominam.

Gdy to mówił ciepły oddech owiał kark młodego lekarza. Will przesunął wargami po policzku Eda, wyczuwając pod nimi jego ciepłą i delikatną, a na dodatek pięknie pachnącą skórę. Dłońmi odszukał jego dłonie i splótł ich palce. Ustami zszedł wzdłuż linii jego szczęki

Ładnie pachniesz – stwierdził mrucząc cicho.

Blondyn zadrżał lekko na ten gest. Jego chłodne palce zostały schwytane w ciepłe, gładkie, delikatne i trochę większe od jego własnych dłonie. Will budził w nim namiętność, o której nie zdawał sobie sprawy, że ją posiada.

Will – jęknął w odpowiedzi na czułe pieszczoty. Jego nogi zrobiły się dziwnie miękkie i gdyby nie dłonie mężczyzny trzymające jego to z pewnością by upadł. – Przestań, bo zacznę sobie wyobrażać zbyt wiele – znów jęknął nie mogąc powstrzymać ust przed wydawaniem tych dźwięków.

Will spojrzał na niego wzrokiem pełnym zachłannego pragnienia, po czym lekko przeniósł wzrok na jego zaczerwienioną wargę. Zbliżył swoje usta do ust lekarza, by po chwili poczuć jak się stykają. Zupełnie zignorował jego komentarz. Chciał go pocałować odkąd pierwszy raz go ujrzał, a teraz miał do tego możliwość. Lekko ugryzł jego dolną wargę zaczynając lekko ją ssać, doprowadzając tym chłopaka do szaleństwa.

Blondyn jęknął po raz kolejny oddając swoje usta w posiadanie drugiego mężczyzny. Nie wiedział, dlaczego, ale był w stanie tu i teraz oddać się mu, ignorując czerwoną lampkę, która zapaliła się w jego głowie. Coś w nim mówiło, że to nie jest dobry pomysł. Otworzył lekko usta, z których wymknął się drżący oddech.

Will uznał to za znak, że może posunąć się odrobinę dalej. Poczuł ciepły oddech blondyna na swoich ustach, co całkowicie nim zawładnęło. Ostrożnie wsunął język do jego ust, badając każdą przestrzeń, sprawiając, że ich pocałunek stał się bardziej namiętny. Położył sobie jego dłonie na ramionach, swoje zaś przeniósł na jego biodra delikatnie je masując.

Ręce Eda nieco drżały gdy zostały ułożone na ramionach Willa. Jego teraz ciepłe dłonie wczepiły się w kark mężczyzny, który go całował. Język w jego ustach był tak gorący, że blondyn nie mógł nic poradzić na głębokie westchnienie. Dołączył swój język do zabawy starając się nieudolnie oddać pocałunek. Jego policzki płonęły, a okulary nadal będące na nosie nieco się przekrzywiły. Will westchnął, czując jak Ed próbuje dorównać jego ruchom języka. Nieporadnie i miło drażnił jego język. Dłońmi zaczął badać plecy mężczyzny, przysuwając go do siebie znacznie bliżej. Ich ciała stykały się i teraz brunet mógł wyczuć nierówne unoszenie się klatki piersiowej Eda. Językiem próbował naprowadzić jego język, by wykonywał prawidłowe ruchy. Czuł, że przyjemne gorąco zalewa jego ciało centymetr po centymetrze. Dłońmi mocniej ścisnął jego biodra i przysunął do swoich.

Ed był tak ekstremalnie zawstydzony, że czuł jakby jego ciało w objęciach mężczyzny roztapiało się. W pozytywnym sensie. W odpowiedzi na błądzące na jego plecach ręce, Ed swoimi własnymi delikatnie czochrał włosy mężczyzny. Czuł jak po jego brodzie ścieka ślina. Niebieskooki przyciągnął jego biodra do swoich, ale Ed starał się zapobiec temu by Will nie odkrył, że podniecił się samym pocałunkiem.

Will – jęknął głośno przerażony tymi dźwiękami. Nie miał nad nimi żadnej kontroli.

Ciii Ed – uspokoił mężczyznę czując jak drży w jego ramionach. Miał nadzieję, że to tylko z podniecenia, a nie z innych negatywnych emocji. Zamruczał przeciągle czując jak palce młodego lekarza przeczesują jego włosy. Miłe uczucie, do którego mógłby się przyzwyczaić. Mocniej przyciągnął go do siebie, a gdy już się zetknęli, jego całujące usta ułożyły się w kształt uśmiechu, gdy wyczuł na swoim udzie erekcje Edwarda. To upewniło go ostatecznie w tym, że chłopak jest taki sam jak on. Powoli zszedł pocałunkami na szyję młodego lekarza, raz całując, a raz przegryzając delikatną skórę wokół jego grdyki.

– J–jak ty to robisz? – Blondyn oddychał nierówno i zdecydowanie za szybko. – Dziwnie się czuje... strasznie mi gorąco, i l–ledwo co stoję. W–Will – krzyknął czując usta mężczyzny na swojej szyi, która była jego punktem erogennym. Will całując to miejsce nie wiedział, że po ciele szarookiego przechodziły prądy podniecenia, zalewając je ogromnymi falami. – Will – Blondyn pisnął przerażony, chwiejąc się na nogach.

Will był zafascynowany tym, jak działał na Eda, a to przecież były tylko niewinne pocałunki. Mężczyzna był bardzo wrażliwy na pieszczoty, co go bardzo zadowalało

Edwardzie... radzę ci być trochę ciszej, jeśli nie chcesz by rodzina ruszyła ci na ratunek. A to po prostu praktyka – wyszeptał w jego skórę, ponownie całując to wrażliwe miejsce i wsłuchując się w jęk chłopaka. Musiał go mocniej przytrzymać, gdyż czuł jak blondyn powoli traci władzę w nogach, co było niezwykłe. Will przesunął swoją dłoń na erekcję Eda, delikatnie pocierając ją przez materiał spodni. Jego usta powędrowały tymczasem znów na rozpalone i gorące wargi chłopaka rozpalając je jeszcze bardziej.

Will... – Blondyn szepnął w usta partnera. – Masz rację – sapnął. Jego usta znów zostały zaatakowane. Zdawał sobie sprawę, że Will jest bardzo wprawnym i niezwykle namiętnym kochankiem. Jakoś nie czuł dziwnych sensacji, gdy ten go dotykał. Czy może to w końcu ten jego wymarzony partner? Gdy poczuł na swojej erekcji dłoń, która nie była jego własną, Ed wbił paznokcie w ramiona Willa. – Nie – szepnął. Chwilę potem jego usta były namiętnie całowane, a on sam zaczął pomału uczyć się, na czym ta sztuka polega. Czuł, że jego wargi są całe czerwone i napuchnięte. Mimo tego nie mógł nie dać się nie całować.

Nie chcesz? – zapytał, spoglądając na mężczyznę na chwilę odrywając swoje usta od jego ust i przypatrując się czerwonym wargom, które przed chwilą namiętnie całował. Jego dłoń znieruchomiała. Nie chciał go przestraszyć, ani zrazić, będąc zbyt nachalnym. Widząc troszkę śliny na brodzie chłopaka nie mógł się powstrzymać by jej nie zlizać. Zamruczał i utkwił wzrok pełen pożądania w szarych oczach blondyna.

Nie w tym rzecz. Gdy t–to zrobisz to dla mnie i mojego serca nie będzie już odwrotu. Nie chcę znów tego przechodzić – Ed spojrzał na niebieskookiego wilgotnym wzrokiem. – Nigdy się nie k–kochałem, ale byłem bliski bycia ofiarą gwałtu. Mam ohydne c–ciało i boję się kochać. To wszystko jest tak cholernie skomplikowane! – Blondyn warknął i wyrwał się z objęć Willa by usiąść. Zdjął okulary i schował twarz w dłoniach. Jego ciałem targały dreszcze.

Will przez chwilę stał zamurowany w tym samym miejscu, w którym przed chwilą się całowali. Nie miał pojęcia, że Ed zareaguje tak gwałtownie na jego ruch. Nie miał też pojęcia o tym, że ktoś próbował go skrzywdzić. Poczuł narastający gniew, na tego kogoś. Irracjonalny, bo przecież znał Eda tylko dzień. Czy dzień wystarczyłby by zupełnie się w kimś zatracić? Westchnął i kucnął przed chłopakiem opierając dłonie na jego kolanach by utrzymać równowagę.

Wybacz, więc mój nietakt – rzekł cicho spoglądając na chłopaka, którego miał przed sobą. – Chcesz o tym porozmawiać? – zapytał niepewnie pierwszy raz znajdując się w takiej sytuacji.

Ułożyłoby mi gdyby ktoś inny jeszcze wiedział. Tylko Liz wie – wziął drżący oddech i położył dłoń na dłoni Willa. – Lubię cię, wiesz? – uśmiechnął się nieśmiało z delikatnym rumieńcem. – Kiedyś byłem zakochany w swoim przyjacielu Johnie. On mnie zranił mówiąc że jestem obrzydliwy, że to nienormalne. W odpowiedzi nasłał na mnie swoich kolegów. Mieli mnie pobić, ale jednak nie tylko. B–było ich sześciu. Jeden z nich zranił mnie na piersi nożem. Umiem się bronić, ale przecież było ich tylu. Nikt nie dałby rady. Dwóch złapało mnie od tyłu. Wyjęli sznur i skrępowali mi ręce. Brzuchem do dołu przycisnęli mnie do ziemi, a moje biodra zostały uniesione do góry. Wiedziałem, co to oznacza. Krzyczałem i szarpałem się, ale oni nawet nie drgnęli.

Blondyn pobladł i zacisnął szczęki.

Zdjęli mi spodnie i zaczęli coś wkładać we mnie. To były palce jednego z nich. I gdy już miało dojść do... usłyszałem krzyk dziewczyny, która mówiła, że policja już w drodze. To była Liz. Uratowała mnie – szepnął przymykając oczy. Will czuł jak coraz większa wściekłość w nim wzbiera. Mocniej zacisnął szczęki, a jego oczy lekko pociemniały

Nie potrafię znaleźć cenzuralnych słów żeby to określić Edwardzie – rzekł poważnie sięgając jedną z dłoni do policzka mężczyzny, który już nie był taki gorący i pogłaskał go delikatnie wzdychając ciężko. Teraz już w pełni rozumiał obawy chłopaka przed pełnym zbliżeniem i chociaż bardzo tego pragnął, nie był świnią, żeby nie wziąć tego pod uwagę. Jednocześnie dotarły do niego słowa Eda, że go lubi. Poczuł się wyróżniony. Usiadł obok chłopaka i wziął do ręki jego okulary przewracając je w palcach.

Dlatego wstydzisz się swojego ciała? Pozostały blizny?

Tak. Przez nich mam blizny na piersi i dużą na plecach. – Blondyn westchnął. – Mam jeszcze jedną, ale to już przez co innego. Byłem kiedyś strasznie głupi. Ale to opowieść na inną chwilę. – Blondyn westchnął i oparł się o chłopaka siedzącego obok. – Wiesz, ta nasza znajomość jest szalona. Jak to się mogło tak szybko zmienić? Nie to, że narzekam.

Will uśmiechnął się lekko i pocałował go w czubek głowy.

Znajomości i bliższe kontakty między mężczyznami rozwijają się znacznie szybciej niż między mężczyzną, a kobietą – wyjaśnił. – Jesteśmy zbyt niecierpliwi i zbyt napaleni – zaśmiał się odwracając głowę w jego stronę, ciągle myśląc o jego bliznach, które pokrywały ciało Eda. To piękne, delikatne ciało. – A przynajmniej ja taki jestem – dodał.

Cóż. Jesteś pierwszym facetem, który tak na mnie działa. – Blondyn westchnął i dotknął swojej piersi. – To jest szalone – szepnął. – Bardzo szalone. Jestem taki rozbity. Niepewny. Zachowuje się irracjonalnie i nie rozumiem tego.

Blondyn wstał i podszedł do biurka. Wziął do dłoni kopertę.

To są dokumenty. – Ed podszedł do nadal siedzącego mężczyzny i nieco niepewnie usiadł mu na kolanach okrakiem. – Nawet nie wiem, co teraz robię.

Chyba właśnie usiadłeś mi na kolanach... w bardzo swobodnej pozycji – dodał Will również lekko zaskoczony i rozbawiony zachowaniem dotąd nieśmiałego mężczyzny. Wziął od niego kopertę i odłożył na bok, a okulary delikatnie założył na ich miejsce uważając by mu przy tym nie zrobić krzywdy. Bardzo dobrze w nich wyglądasz – stwierdził i objął go w tali – Nigdy z nikim nie byłeś. To normalne, że twoje ciało i umysł reagują zupełnie inaczej niż zwykle. A to, że nad tym nie panujesz jest urzekające – przejechał dłońmi w górę jego pleców przysuwając go bliżej siebie.

Ed uśmiechnął się pod nosem myśląc, że Will także go polubił. Przysunął się bliżej mężczyzny i przytulił jakby był małym dzieckiem siedzącym na kolanach mamy.

Sądzę, że powinieneś już iść. Musimy sobie obaj wszystko poukładać w głowach. Dla mnie to nowość, ale twoja osoba jakoś mnie uspokaja. A blizny... nadal się ich wstydzę. Są szpetne.

Blondyn powoli przymierzał się do opuszczenia kolan mężczyzny. Will przytrzymał go mocniej nie pozwalając mu na to. Chciał jeszcze chwilę przytrzymać go w ramionach.

Powinieneś być z siebie dumny Edwardzie. Wytrzymałeś takie rzeczy, nigdy nie ukrywając prawdziwego siebie – westchnął, zdając sobie sprawę, jaki z niego jest tchórz. Nigdy nie przyznał się nikomu w swoim otoczeniu o tym, że jest gejem. Wiedziała o tym jedynie Betty i kochankowie, z którymi zaspokajał swoje potrzeby, ale oni szybko znikali i o wszystkim zapominali. – Te blizny są tego przykładem – rozluźnił uścisk ramion pozwalając chłopakowi na opuszczenie jego kolan.

Szarooki chłopak spojrzał na Willa zmrużonymi oczami. Nie wiedział jak ma to rozumieć. Czyżby przystojniak... ukrywał prawdziwego siebie?

Will. – Ed szepnął mężczyźnie do ucha. – Nie warto ukrywać swoich uczuć. Każdy zasługuje by być sobą, nieważne co. To w pewien sposób ukazuje dojrzałość. Uważam, że byłem trzymamy w ramionach przez prawdziwego ciebie, a może się mylę? – szepnął nieśmiało.

Przyjemny dreszcz przebiegł przez ciało mężczyzny, gdy ciepły oddech Eda połaskotał jego skórę. Przymknął oczy rozkoszując się tą subtelną pieszczotą i odsunął lekko od siebie chłopaka by spojrzeć mu prosto w oczy.

Tak... to prawdziwy ja Edwardzie. Ty to rozumiesz... jesteśmy tacy sami, ale niekiedy... ktoś z bliskich ci osób... z rodziny, zmusza cię do ukrywania tego, kim naprawdę jesteś – uśmiechnął się lekko. – Twoja mama jest naprawdę miłą kobietą – dodał zazdroszcząc mężczyźnie. – Akceptuje cię takiego, jakim jesteś?

Tak. Wspiera mnie tak jak i dziadkowie. Liz jeszcze wie i jej chłopak. W pracy nawet nie wiedzą. Rozumiem, co masz na myśli. – Ed znacznie posmutniał. – To smutne. Twoi rodzice nie akceptują tego?

Moja matka w ogóle się mną nie interesowała, więc pewnie byłoby jej to obojętne. Rozwiodła się z moim ojcem pięć lat temu – stwierdził po chwili zastanowienia. – A ojciec... – tu zrobił dłuższą pauzę. – Moim ojcem jest Roger Collins, a to mówi samo za siebie – mruknął po czym spojrzał na Eda i rozpromienił się. – Ale to chyba nie czas i miejsce na takie tematy – oparł dłonie na klatce piersiowej Eda pocierając kciukami przez materiał swetra jego sutki. – A to tak, żeby ci się dobrze spało – szepnął mu w usta. Przegryzł lekko jego wargę, którą po chwili possał by złagodzić ból.

Iiik! – pisnął blondyn czując dziwne sensacje, gdy jego sutki zostały podrażnione. Momentalnie stały się twarde i niewyobrażalnie wrażliwe. Zadrżał i pozwolił się pocałować.

Lepiej przestań, bo nie będę miał sił i woli by cię puścić – jęknął cicho w usta mężczyzny – I kojarzę twojego ojca. Wiedz, że cię wspieram... cokolwiek postanowisz.

To bardzo miłe z twojej strony – odrzekł i delikatnie, lecz powoli wsunął dłonie pod sweter Eda aż dotarł nimi do sutków, już twardych i pięknie odstających. Zaczął je drażnić masując, ściskając między palcami i szczypiąc.

Nie, nie, nie. Moje blizny! Nie patrz – jęknął starając się odepchnąć dłonie mężczyzny, ale nie miał siły. To było zbyt zniewalające uczucie. – N–nie patrz.

Nie będę patrzył Ed – spojrzał mu prosto w oczy. – Widzisz... patrzę na ciebie... tam tylko cię dotykam... – wyszeptał w jego usta. – Znów się podnieciłeś – zauważył czując jak coś go uwiera.

Twoja wina – pisnął przygryzając wargę. Otworzył do tej pory zamknięte oczy i sapnął patrząc w niebieskie spojrzenie cholernie przystojnego faceta. I nagle przypomniał sobie swój sen. – Will... moje marzenie senne się spełnia. Śniłeś m–mi się...

Śniłeś o mnie? – zapytał zaskoczony wysuwając dłonie spod jego swetra i kładąc je na jego biodrach. Nie potrafił się na niego napatrzeć. Nie potrafił nie poczuć gorąca gdy był blisko niego. Ed był w jego oczach tak niewinny i dobry, że aż obawiał się, że go skrzywdzi. Teraz jednak, gdy wyczuwał jego erekcję, widział jego lekko rozchylone wargi, zarumienione policzki i słysząc lekko przyspieszony oddech nie potrafił zahamować reakcji swojego organizmu, czując jak dżinsy lekko napinają się w strategicznym miejscu.

T–tak – zająknął się i spojrzał na Willa. Poruszył się lekko na kolanach przystojniaka. – Nie wiem, co z tego było prawdą, ale to był erotyczny sen. – Chłopak odwrócił wzrok nagle bojąc się spojrzeć na Willa. – Może już wyjdź, bo palnę coś jeszcze głupszego!

Jeśli wolisz... możesz mi to opowiedzieć przez telefon – zaczerpnął powietrza, czując jak chłopak nieświadomie podrażnia jego wrażliwe miejsce. – Ale chyba faktycznie powinienem już iść. Chcesz żebym zadzwonił do ciebie wieczorem? – zapytał lekko zsuwając go ze swoich kolan i przenosząc obok, mając nadzieję, że chłopak nie zauważy tego, co się z nim działo.

Czyli teraz będziesz dzwonił? Już tęsknisz? – Blondyn zachichotał, ale był również zdziwiony, z jaką łatwością Will go podniósł. – Jestem aż taki lekki? I spójrz na zegarek. – Wskazówki wskazywały prawie dwudziestą pierwszą.

Chciałbym usłyszeć twój sen i uporać się z moim na całe szczęście już mniejszym problemem – dodał wstając z kanapy i zgarniając z fotela kurtkę, którą płynnym ruchem nałożył na siebie. Spojrzał na chłopaka – I tak... jesteś dla mnie lekki. Kurczę, a miałem wpaść tylko po dokumenty.

Blondyn uśmiechnął się szeroko i złapał nadal leżące dokumenty na kanapie z zamiarem podania ich mężczyźnie. Pochodząc z nimi niby niechcący je upuścił.

Ups – powiedział i z dziecinnym uśmiechem pochylił się celowo odwracając się tyłem do Willa. Wyprostował się i podał dokumenty mężczyźnie. – W razie problemów, dzwoń. Mój numer już masz.

Will sięgnął po dokumenty uważnie śledząc jego ruchy. Gdy wypiął tyłek znów poczuł gorąco. Z trudem przełknął ślinę.

Zrobiłeś to celowo Edwardzie – wyszeptał czując jak głos uwiązł mu w gardle, wobec czego gdy się odezwał brzmiał jeszcze bardziej seksownie przez chrypkę. Już był myślami przy wieczorze. Gdy zostanie sam ze swoją erekcją i obrazem Eda przed oczami wyobraźni.

To było moim celem – szepnął Ed rumieniąc się przez tą chrypkę, jaką usłyszał u głosie Willa. Przystąpił z nogi na nogę i przygryzł po raz kolejny wargę. Czuł się pewniej, ale nadal obecność mężczyzny onieśmielała go.

Żebyś wiedział, że zadzwonię – ruszył do drzwi razem z chłopakiem. – Jeszcze dziś. Sam sobie jesteś winien – uśmiechnął się cwanie, zastanawiając się jak chłopak zareaguje, gdy usłyszy jego podniecony głos przez słuchawkę telefonu.

Tak, koniecznie zadzwoń. – Stalowooki otwierając drzwi do pokoju cmoknął mężczyznę delikatnie w usta. Od razu zaraz po tym spuścił wzrok zawstydzony własną śmiałością.

Coraz bardziej śmiały, a jednak ciągle się rumienisz – Will zaśmiał się lekko i pokręcił głową. – Odprowadzisz mnie do auta? – zapytał chcąc jeszcze raz pocałować chłopaka, a to, gdy byli już na korytarzu nie było dobrym pomysłem. Nie ważne jak dobre wrażenie zrobiła na nim mama Eda, nie miał ochoty zostać przyłapanym na czułościach.

Tak. Chodźmy. – Blondyn spojrzał przelotnie na mężczyznę. Szedł przodem, więc mógł przez chwilę ochłonąć. Chwilę im zajęło dotarcie do drzwi wyjściowych. Ed otworzył je i wyszedł. Poczekał chwilę, gdy i Will znajdzie się na zewnątrz i zamknął za nimi. Podszedł do nieznanego mu auta i aż zachłysną się. – Niezłe cacko.

Dziękuję – odrzekł czując się mile połechtany tym komentarzem. – Kupiłem go wczoraj. Mam nadzieję, że będę nim jeździł więcej niż miesiąc – westchnął i wyciągnął kluczyki z kieszeni, jednak nim otworzył auto przyparł do niego zaskoczonego Eda. – Gdy zadzwonię masz grzecznie leżeć już w łóżku – wyszeptał mu do ucha po czym pocałował go po raz ostatni wkładając w ten pocałunek dużo pasji i pragnienia, które ciągle pozostało niezaspokojone. – Dobrze, Ed?

Tak jest. – Chłopak bardzo lubił taką zaborczość. Chciał do kogoś należeć, był skłonny oddać siebie Williamowi bez reszty. Pocałunek, który bardzo szybko się skończył zostawił palący ślad na jego wargach. – Szkoda, że będę tam sam – szepnął przytulając się do mężczyzny. Znowu powiedział zanim pomyślał. – Zapomnij, co przed chwilą powiedziałem.

Zapominasz, że ja nie zapominam – pogłaskał go po plecach i odsunął od siebie. – Do usłyszenia Edwardzie – obszedł samochód i wsiadł do środka wkładając kluczyk do stacyjki. Gdy silnik zamruczał cicho niczym pantera spojrzał na niego po raz ostatni, po czym odjechał w kierunku domu.

Tak. Do usłyszenia – szepnął do samego siebie i czekał aż samochód z Willem za kierownicą zniknie za horyzontem. Zamknął wszystkie bramy i ruszył z powrotem do domu. Z głupim uśmiechem otworzył drzwi i zamknął je na zamek. Starając się poruszać jak najciszej ruszył w kierunku swojego pokoju.

Ed? – odezwała się mama wychodząc z kuchni w szlafroku.

Tak? – odwrócił głowę w inną stronę zbyt zawstydzony.

Przystojniak już pojechał? – Kiwnięcie głową blondyna służyło za odpowiedź. – I jeszcze jedno kochanie. – Podeszła do niego lekko. – Ja wiem, że masz piękny i seksowny głos, ale twoi dziadkowie nie są zbyt młodzi i niektóre rzeczy przeżywają bardziej. To tak na przyszłość. – Kobieta pogłaskała go po policzku i ze szklanką wody w ręce udała się do swojego pokoju, który tak jak i pokój dziadków znajdował się na parterze.

Blondyn ogromnie zawstydzony pokonał schody w ekspresowym tempie i wskoczył do łazienki na szybki prysznic. To nieco ochłodziło jego ciało i tak jak obiecał Willowi szybko znalazł się w łóżku w telefonem w dłoni. Już się denerwował.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Rozdział 4


Głośne pukanie obudziło jasnowłosego chłopaka z pięknego snu. A raczej własnego erotycznego filmu. W jego marze nocnej Will robił z nim, co chciał. Na samo wspomnienie snu zarumienił się malowniczo czując bolesny ucisk w spodniach. Już sięgał dłonią by sobie jak najszybciej ulżyć, ale pukanie nie ustawało. Starając się opanować odezwał się:

Tak?

Ed? Wstałeś już?

Dzięki twojemu pukaniu, mamo, owszem – odezwał się radośnie nadal będąc podnieconym. Niezła ironia.

Zaraz będzie śniadanie, więc umyj się i czekam na dole.

Dobrze. – Chłopak szybko wszedł do łazienki i rozbierając się wskoczył pod prysznic, gdzie ulżył sobie i się umył.

Opuszczając pomieszczenie założył na siebie koszulę zapinając ją tylko tak, aby móc ukryć swoje blizny. Wyszedł z pokoju i zszedł po schodach. Zaraz po tym jak znalazł się na dole rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Podniósł brew śmiejąc się w duchu za wyczucie czasu gościa. Podszedł do drzwi i otworzył je w tym samym momencie, co przeczesał włosy. Ten gest zobaczył przybysz, a raczej przybyszka, o ile istnieje takie słowo. Za drzwiami stała młoda dziewczyna, córka sąsiadki, z którą jego matka często piła herbatę do babskich ploteczek. Dziewczyna patrzyła się na niego jak na ósmy cud świata.

Tak? – zapytał nieco zachrypniętym od snu głosem, a dziewczyna wyraźnie przełknęła ślinę.

M–mama przysłała m–mnie by przekazać, ż–że nie będzie m–mogła przyjść, b–bo musi wyjechać. Teraz. – Dziewczyna strasznie się jąkała, ale Edowi się wydawało, że to nie była wada jej wymowy.

A może sama jej to powiesz? – powiedział otwierając drzwi szerzej i opierając się o framugę tak, że jakby zdecydowała się wejść to z pewnością by się o niego otarła.

N–nie. Wierzę, że pan zrobi to za mnie. D–do widzenia – powiedziała szybko i ulotniła się jeszcze szybciej.

Żaden ze mnie pan, młoda damo – odkrzyknął i uśmiechnął się widząc, jak dziewczyna znacznie przyspieszyła kroku. Jeszcze przez moment śledził ją wzrokiem, póki nie zniknęła mu z oczu. Zaraz potem zamknął drzwi i wkroczył do jadalni, gdzie czekało na niego śniadanie. Przy stole znajdowała się mama i dziadkowie.

Kto to był? – zapytała rodzicielka blondyna.

Córka sąsiadki. Pani Anna nie może przyjść dzisiaj na herbatę, bo musi gdzieś wyjechać.

Ach tak... coś wspominała – opowiedziała kobieta. – Synku?

Tak?

Jak się czujesz? – zapytała z troską.

Dobrze. Wyspałem się, a dzisiaj mam wolne.

To dobrze. Jakieś plany?

Umyję samochód i wykonam kilka telefonów – powiedział zajadając przepyszne kanapeczki swojej mamy.

Po jego słowach nikt już nic nie mówił do końca śniadania. Blondyn wstał i ruszył do swojego pokoju, by przebrać się w wygodne ubrania do mycia samochodu. Założył białą, lekką koszulkę i luźne, wytarte na kolanach dżinsy. Tak ubrany wyszedł z domu i udał się do garażu po środki myjące. Z wiaderkiem pełnym wody z płynem i gąbką podszedł do swojego auta. Namoczył gąbkę i zaczął czyścić swój pojazd. Po kilku żmudnych minutach zlany potem i zmoczony od stóp do głów oparł się o przód maski. Ciekawe, co by Will powiedział gdyby go teraz zobaczył? Ciekawe, co zobaczyłby w jego przerażająco niebieskich oczach, które były jego ulubionym kolorem. W jego głowie pojawił się Will w ochronnym ubraniu i lekki uśmiech zabłąkał w kąciku jego ust. A o głosie niebieskookiego to nawet nie trzeba było wspominać. Bardzo seksowny i zapewne sam jego posiadacz zdawał sobie sprawę z jego brzmienia. Ed też wiedział, co głos potrafi robić z ludźmi, bo jego również nie należał do przeciętnych i bezbarwnych. Zaśmiał się do swoich myśli i usłyszał głośny świst wciąganego powietrza od strony wejścia do ich ogródka. Spojrzał w tamtą stronę i sapnął zaskoczony widząc osobę, której nie chciał widzieć już nigdy więcej, a mianowicie swojego byłego przyjaciela Johna, przez którego, teraz bał się zakochać. Jego wyraz twarzy zmienił się z zaskoczonego na gniewny. Podszedł szybkim krokiem do bramki i warknął:

Czego chcesz?

Mężczyzna zmierzył wzrokiem blondyna i uśmiechnął się dwuznacznie.

Ciebie.

Hę? – Blondyna zamurowało. – Chyba się nieco przesłyszałem.

Wcale nie, drogi Edwardzie. Przecież mnie kochasz, więc to nie powinien być problem, prawda? – Przybyły mężczyzna obejrzał dokładnie chłopaka i to co widział, bardzo mu się spodobało.

W jakim ty świecie żyjesz? – warknął Ed nie mogąc powstrzymać ciała przed drżeniem z obrzydzenia na świadomość, że ktoś taki jak John mógłby go dotykać. – To było chwilowe zauroczenie, nic do ciebie nie czuję już od dawna.

Ach... szkoda, że moim znajomym nie wyszło... pewnie teraz byłbyś w mojej mocy. Leżałbyś nagi, zamknięty w pomieszczeniu bez okien i klamek. – John westchnął czując, że może marzenie da się jeszcze spełnić. Wie, gdzie pożądana osoba zamieszkuje, więc teraz to nie powinien być problem by móc go skutecznie szantażować. – Do twojego pokoju tylko ja miałbym klucz, który wypożyczałbym za pieniądze każdemu, który miałby ochotę przelecieć takiego urodziwego chłopca jak ty – dodał oblizując usta.

Lepiej spieprzaj stąd zanim się wścieknę. Nie jestem już tym, kim byłem. – Blondyn warknął przez zaciśnięte zęby, a w jego oczach pojawiła się żądza mordu. – Wynoś się bo zadzwonię na policję!

Jeszcze z tobą nie skończyłem – powiedział John uśmiechając się zawistnie i obrócił się na pięcie. Chwilę potem zniknął z pola widzenia Eda.

Blondyn, którego cała siła i opanowanie opuściło, odwrócił się i wpadł do domu tak szybko jakby ktoś go gonił. Był spanikowany i zaczął się bać, co może wyniknąć ze spotkania Johna. Wiedział gdzie mieszka Ed, bo często zapraszał go na obiad, czy aby wspólnie się pouczyć. Do tej chwili skutecznie uciekał myślom o nim i ich przyjaźni, która tak naprawdę przyjaźnią nigdy nie była. Oparł się o drzwi ze strachem w oczach. Nie wiedział, co ma robić, a co gorsza, miał złe przeczucia. Krótka rozmowa z nim uświadomiła Edwardowi, że mężczyzna ma coś nie tak z głową. Kto normalny pragnąłby więzić kogoś by zaspokajać swoje i co gorsza, każdego innego, który zapłaci, chore zachcianki. Przez kręgosłup chłopaka przebiegł lodowaty dreszcz. Strach, który go opanował zamienił się w niczym niezmącone przerażenie. Nie chciał już dłużej widzieć tego faceta. I chłopak miał plan. Postanowił zrobić z siebie przynętę, by ten człowiek został złapany i posadzony za kratkami na kilka ładnych lat. Plan nie przewidywał jednego... a właściwie tego, że nie potrafił teraz wymyślić żadnego. Westchnął głęboko i nadal oparty o zamknięte drzwi ześlizgnął się tak, że teraz siedział na podłodze. Nie miał siły wstać. Całe jego życie w jednej chwili obróciło się o dziewięćdziesiąt stopni... tak, tylko dziewięćdziesiąt, bo jak do tej pory John był zainteresowany tylko nim, a właściwie jego ciałem. Wzdrygnął się, gdy zdał sobie sprawę, przez kogo teraz posiada kilka blizn na ciele. Trząsł się teraz z bezsilnej wściekłości, a jego wizję zaczęła przesłaniać czerwona mgiełka. Taka sama, jaka pojawiała się gdy był nastolatkiem – pragnienie przelania krwi. Potrząsnął głową i zacisnął powieki. Pod nimi zobaczył Willa i jego piękny, szczery uśmiech. Jego ciało zalało gwałtowne gorąco i pragnienie by zobaczyć tego mężczyznę jak najszybciej. Poznał go dzień wcześniej, ale jakoś posiadał pewność, że jego własne demony ukryte w duszy, cofają się w jej głąb. Tam gdzie nie potrafił ich już dostrzec. Na chwilę obecną to wystarczało, niemniej jednak z biegiem czasu chciałby się ich doszczętnie pozbyć i być w końcu wolnym.

Will – szepnął jakby bezwolnie.

Chłopak schował twarz w dłoniach i przez chwilę tak siedział. Nagle wstał, teraz już zupełnie opanowany. Ed potrafił przestać panikować całkiem szybko, ale potrzebował jakiegoś bodźca. Właśnie teraz stał się nim William Collins, mężczyzna, który skupił na sobie całe zainteresowanie Eda, który jak do tej pory skutecznie się przed takimi rzeczami bronił. Może Will był tym jego jedynym, przeznaczonym? Zaśmiał się do swoich myśli. Jego naiwność była tak wielka, że chyba tylko małe dzieci dorównują jemu w jej wielkości. Dotknął swojej piersi tuż nad miejscem gdzie bije serce, teraz nieco zbyt szybko i uśmiechnął się. Pragnął usłyszeć głos Willa.

***

Will nie mógł zignorować już kolejnej wiadomości, która przyszła na jego telefon od doradcy ojca. Uśmiechnął się kwaśno odczytując jej treść. Jego ojciec bardzo rzadko kontaktował się z nim sam. Zazwyczaj wykorzystywał do tego Arthura, z którym brunet był w bardzo dobrych stosunkach. To właśnie on wskazał Willowi szpital, w którym pracował Ed jako ten, który potrzebuje najszybszej pomocy finansowej. Mężczyzna uśmiechnął się na samą myśl. Gdyby nie Arthur, nigdy nie poznałby Edwarda.

Niechętnie przerwał swój poobiedni odpoczynek z książką Edgara Poe w dłoniach i wstał ze skórzanego fotela, odkładając lekturę na szklany stolik. Nie mógł już dłużej odwlekać spotkania z ojcem. Musiał zebrać w sobie całą cierpliwość i wysłuchać tego, co miał mu do powiedzenia.

Betty?! – Wszedł do kuchni, gdzie zastał kobietę czytającą gazetę, co było jej popołudniowym rytuałem.

Will?

Jadę spotkać się z ojcem – oznajmił, wzdychając ciężko i kradnąc jedno ciasteczko z błękitnego półmiska.

W końcu. – W jej oczach zobaczył ulgę. – Nie denerwuj się na to, jaki jest. Wiem, że cię kocha.

Betty, nie musisz mi mówić takich rzeczy. – Ugryzł ciasteczko, czując jak kawałki czekolady rozpuszczają się w jego ustach.

Czasami wydaje mi się, że o tym zapominasz. – Upiła łyk zielonej herbaty uważnie się mu przyglądając.

A dziwi cię to? – zapytał lekko poruszony tym, że kobieta to jego obwinia o napięte stosunki między nim, a ojcem. Tymczasem Will naprawdę się starał, ale czasami miał już dość wysłuchiwania, jaki to on nie jest, a jaki jest. Każdy miałby dość.

Czekać na ciebie z kolacją? – zapytała, nie chcąc zdenerwować chłopaka jeszcze bardziej.

Nie. Potem pójdę biegać, więc dziś sobie ją odpuszczę. Miłego dnia Betty – rzucił na odchodne i opuścił kuchnię, kierując się prosto do garażu.

I tym razem mieli spotkać się w jego gabinecie, który mieścił się w centrum Nowego Jorku. Dom rodziny Collinsów znajdował się na drugim końcu miasta. Will specjalnie wybrał miejsce na swoją wille, tak oddalone od rodzinnego domu. Nie chciał być kontrolowany. Potrzebował własnej przestrzeni, prywatności. Miejsca, do którego mógłby zapraszać swoich kochanków bez obawy, że wścibski ktoś z służby lub sam ojciec to zauważą.

Wcisnął pedał gazu, czując jak samochód mknie do przodu. Zacisnął mocniej palce na kierownicy, próbując przewidzieć tor rozmowy i przygotować się na pytania, które mógł usłyszeć od ojca. Skupiony na drodze, delektując się mocą silnika nowego cacka, rozluźnił się. Parę głębszych wdechów spowodowało, że stres przed rozmową zupełnie z niego wyparował. Zatrzymał się na światłach i spojrzał w boczną szybę. Kobieta w białym porsche na drugim pasie zrobiła to samo. Uśmiechnęła się kokieteryjnie i mrugnęła. Była ładną, typową amerykańską pięknością, zapewne z mężem o dwadzieścia lat starszym. Usta Willa nawet nie drgnęły. Bez żadnych emocji wymalowanych na twarzy odwrócił wzrok i spojrzał na światła, akurat w tym momencie, gdy zapaliło się zielone. Zareagował od razu i już po chwili zostawił białe porsche za sobą. Korek w centrum miasta sprawił, że nie mógł już pędzić ulicą ciesząc się chwilą, ale za to w ślimaczym tempie powoli jechać do przodu. Zdjął jedną rękę z kierownicy i przeczesał nią swoje rozczochrane włosy. Jego myśli powoli podążyły do postaci młodego lekarza, z którym wczoraj miał spotkanie. Po raz setny na nowo przemyślał ich rozmowę, starał się zinterpretować jego gesty, spojrzenia, urocze jąkanie się i to jak łatwo było go zawstydzić. Czy wywarł na nim dobre wrażenie, a może wyszedł na zadufanego bogatego burżuja? Przeciągnął się w aucie, czując jak dziwne prądy ekscytacji przebiegają po jego ciele na myśl o tym mężczyźnie. Edward Moore sprawiał wrażenie osoby niezwykle delikatniej, pełnej pasji, zrealizowanej, a zarazem Will wyczuł w jego zachowaniu bezradność, która zapewne wynikała z niemożności poradzenia sobie z problemami nękającymi szpital, smutek, o którego źródle brunet nie miał pojęcia no i ostatnią rzecz. Gdy Will trzymał Eda w ramionach, gdy ten o mało nie upadł, wyczuł przez ułamek sekundy jak ciało chłopaka wtula się w jego. Zapewne zrobił to nieświadomie, ale to wystarczyło młodemu Collinsowi, by wydedukować, że młody lekarz czuje się samotny.

Korek ciągnął się aż do samego centrum miasta. Will nerwowo zerkał na zegarek. Gdy biegł marmurowymi schodami na trzecie piętro mijając po drodze same ważne osobistości świata polityki, był już spóźniony dziesięć minut. Zatrzymując się przed wielkimi dębowymi drzwiami, na których wisiała złota blaszka z imieniem i nazwiskiem jego ojca i tytułem, jaki posiadał, jego oddech już lekko drżał. Zapukał dwa razy i nacisnął klamkę.

Gabinet senatorski był niewielkim pomieszczeniem całkowicie zagospodarowanym. Dwie biblioteczki z wielkimi tomiszczami opiewających o przepisach prawnych i historii, mieściły się po obu stronach drzwi. Wzrok Willa od razu pomknął do dużego modelu Santa Marii, który rzekomo był wierną kopią tego autentycznego. Musiał uważać, by nie obić się o szary fotel, stojący na środku pomieszczenia i będący jedynym nowoczesnym elementem tego tradycjonalnego pomieszczenia. Sofa dołączona do kompletu z fotelem stała pod ścianą po lewej stronie i teraz całkowicie zasypana była teczkami z jakimiś dokumentami. W kominku, nad którym wisiał statek, płoną ogień. Brunet przez chwilę obawiał się, że płomienie dosięgną wiszące po bokach flagi amerykańskie, ale nic takiego się nie stało.

Spóźniłeś się – odezwał się ponury głos z końca pomieszczenia. Należał do starszego mężczyzny o nieustępliwym błękitnym spojrzeniu takim samym jak u syna. Will oderwał wzrok od beżowych ścian, na których wisiały w brązowych ramkach zdjęcia ojca z różnych wypraw w towarzystwie ważnych osobistości z całego świata i spojrzał na swojego ojca.

Nowy Jork o tej porze jest strasznie zakorkowany – rzekł, tłumacząc się. Zajął skórzany szary fotel naprzeciw potężnego mahoniowego biurka, na którym leżało parę książek, kolejne ramki ze zdjęciami i stosy papierów. Will wiedział, że żadne z tych zdjęć nie przedstawia nikogo z rodziny.

Trzeba było wyjechać wcześniej to byś nie był spóźniony. Nie mam tyle czasu byś mógł przychodzić sobie o każdej porze – rzekł poważnym i lodowatym głosem mierząc swojego syna spojrzeniem, w którym chłopak już dawno nie widział czegoś takiego jak miłość.

Przepraszam. A teraz dowiem się, po co mnie tu znowu ściągnąłeś?

Chciałem porozmawiać z moim synem. Czy jest coś w tym dziwnego?

Will spojrzał na niego, a jego usta wykrzywiły się w wyrazie sarkazmu. Mimo to powstrzymał się przed wypowiedzeniem kilku słów na głos. Nie chciał być tym, który zaognia konflikt. Nie tym razem.

Williamie jak wiesz, za niedługo zbliżają się kolejne wybory – rzekł Roger łącząc ze sobą czubki palców dwóch dłoni i spoglądając na model statku jakby mówił do niego. – Znów pragnę je wygrać. Jest jeszcze tyle do zrobienia w tym kraju…

W końcu coś zrobisz w następnej kadencji? – Will udał zaskoczenie, tymczasem miał już ochotę opuścić to przesiąknięte pychą pomieszczenie.

Nie bądź arogancki Williamie. Dobrze wiesz, że społeczeństwo jest zadowolone z ustaw, które wprowadziłem.

Więc chyba mieszkamy w innym kraju, albo cierpisz już na demencję starczą bo…

Williamie! – Pięść uderzyła w blat biurka z taką siłą, że mężczyzna urwał wypowiedź w pół zdania. W końcu złapał kontakt wzrokowy z ojcem. – Oczekuję od ciebie szacunku, a nie takich słów. Gdyby matka to usłyszała…

To zalałaby się w trupa jak to miała w zwyczaju robić, gdy ty całe dnie spędzałeś w pracy!

W pomieszczeniu zapanowała głęboka cisza. Mężczyźni spoglądali sobie w oczy z uporem, oboje wyczuwając ciężką atmosferę, która wypełniła gabinet. Brunet przełknął nerwowo ślinę, zastanawiając się czy tym razem, aby nie przesadził. Miał wielki żal do ojca o to, jaki był, ale ciągle go kochał. Miał nadzieję, że on czuł to samo. Nerwowo podrapał się po karku.

Wybacz ojcze. Ostatnio jestem zbyt emocjonalny – wyszeptał, czując wyrzuty sumienia.

To przez tą dziewczynę, z którą się spotykasz? – napięcie zniknęło z twarzy Rogera, robiąc miejsce zaciekawieniu.

Można tak powiedzieć. Nie możemy się dogadać – skłamał. – Spięcia w związku… wiesz jak to bywa.

Mężczyzna za biurkiem przyjął to wytłumaczenie. Przysunął się bliżej i oparł łokcie na blacie delikatnie gładząc go dłońmi, co doprowadzało niekiedy Willa do szału.

Jak już mówiłem, zbliża się nowa kampania, a ja chciałbym wygrać. Oczywiście jak zwykle mój plan opiera się na tradycyjności. Moje obietnice ochronią Amerykanów przed całkowitą degeneracją zasad i moralności. Chcę całkowicie znieść śluby między osobami tej samej płci... – Will drgnął nieznacznie. – Chcę pokazać, że prawdziwa rodzina składa się z kobiety i mężczyzny. I nie ma innej opcji Williamie. Wiesz, o czym mówię?

Tak, jednak czy nie wydaje ci się, że są ważniejsze sprawy? Służba zdrowia, szkoły, renowacja parków, ochrona…

Mam płacić na szpitale by leczyć homoseksualistów?

Will zacisnął mocniej palce na oparciu, czując jak słowa jego własnego ojca dotykają go dogłębnie. Z trudem opanował swój głos.

Odczep się od nich wreszcie. Wiesz ile jest osób biednych, bezdomnych, bez miejsca pracy? Myślisz, że ich obchodzi jak rodzina powinna wyglądać skoro nawet nie stać ich na jej założenie?! Oni potrzebują szpitali, miejsc pracy, miejsc gdzie będą mogli się uczyć by zdobyć wykształcenie.

Ty znowu o tym – mruknął ojciec i potarł czoło dłonią. – Nie mógłbyś zrobić kariery w polityce Williamie.

To powinno się zrobić. I to powinno być na pierwszym miejscu twojej listy i tylko to może zapewnić ci wygraną – kontynuował niezrażony komentarzem Will.

Jesteś zbyt altruistyczny. Myślisz, że co opłaca się bardziej państwu…

Znowu schodzimy na pieniądze – mruknął, wzdychając ciężko.

Bo wszystko się do nich sprowadza Williamie. O to chodzi w polityce – powiedział pewnie i odebrał dzwoniący telefon przez chwilę rozmawiając z kimś przyciszonym głosem. Po kilku minutach, podczas których Will starał się opanować, odezwał się sucho:

Nasz czas dobiegł końca. Dlatego przejdę do sedna. Tu jest twój kolejny czek. – Roger wyjął z szuflady mały papierek i przesunął go po blacie w kierunku syna. – Baw się dobrze. I moja ostatnia wiadomość dla ciebie, a raczej dwie ostatnie. Arthur przekaże ci dziś kopię mojego testamentu do wglądu. Nie żebym się gdzieś wybierał, ale warto mieć coś takiego. Chciałbym jeszcze żebyś objął szefostwo w mojej firmie, której nie mam czasu już sam prowadzić.

Will utkwił swój błękitny wzrok w oczach ojca. Nigdy nie chciał nawet go tam wpuścić, a teraz przekazuje mu firmę? Kurwa mać! - nie mógł powstrzymać się przed przekleństwem w myślach. Cholera jasna. Ta informacja zupełnie go zaskoczyła. Będzie miał firmę, będzie niezależny i będzie miał własne pieniądze. Dużo pieniędzy.

To miłe z twojej strony ojcze – spróbował powstrzymać drżący z ekscytacji głos, ale niezbyt mu to wyszło. – Nie będę już ci zabierał czasu. – Wstał z fotela i skinieniem głowy pożegnał się z ojcem zabierając z blatu czek. Gdy tylko znalazł się za drzwiami poczuł się wreszcie w pełni usamodzielniony. Teraz bez problemu będzie mógł przeznaczać pieniądze na cele charytatywne. Nagle drzwi otworzyły się ponownie, a głowa Rogera Collinsa wychyliła się zza nich.

Zapomniałem dodać, że firma zacznie należeć do ciebie, gdy tylko weźmiesz ślub. – Cień uśmiechu przebiegł po twarzy mężczyzny, który po chwili zniknął znów w gabinecie. Will poczuł jak cała ekscytacja momentalnie go opuściła. Oparł czoło o ścianę i uderzył w nią pięścią, by wyładować z siebie całą frustrację i poczucie niesprawiedliwości. Przed chwilą czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. W ułamku sekundy poczuł się jak najsmutniejszy człowiek we wszechświecie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kolejny fragment opowiadania. Podoba się?