poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Rozdział 4


Głośne pukanie obudziło jasnowłosego chłopaka z pięknego snu. A raczej własnego erotycznego filmu. W jego marze nocnej Will robił z nim, co chciał. Na samo wspomnienie snu zarumienił się malowniczo czując bolesny ucisk w spodniach. Już sięgał dłonią by sobie jak najszybciej ulżyć, ale pukanie nie ustawało. Starając się opanować odezwał się:

Tak?

Ed? Wstałeś już?

Dzięki twojemu pukaniu, mamo, owszem – odezwał się radośnie nadal będąc podnieconym. Niezła ironia.

Zaraz będzie śniadanie, więc umyj się i czekam na dole.

Dobrze. – Chłopak szybko wszedł do łazienki i rozbierając się wskoczył pod prysznic, gdzie ulżył sobie i się umył.

Opuszczając pomieszczenie założył na siebie koszulę zapinając ją tylko tak, aby móc ukryć swoje blizny. Wyszedł z pokoju i zszedł po schodach. Zaraz po tym jak znalazł się na dole rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Podniósł brew śmiejąc się w duchu za wyczucie czasu gościa. Podszedł do drzwi i otworzył je w tym samym momencie, co przeczesał włosy. Ten gest zobaczył przybysz, a raczej przybyszka, o ile istnieje takie słowo. Za drzwiami stała młoda dziewczyna, córka sąsiadki, z którą jego matka często piła herbatę do babskich ploteczek. Dziewczyna patrzyła się na niego jak na ósmy cud świata.

Tak? – zapytał nieco zachrypniętym od snu głosem, a dziewczyna wyraźnie przełknęła ślinę.

M–mama przysłała m–mnie by przekazać, ż–że nie będzie m–mogła przyjść, b–bo musi wyjechać. Teraz. – Dziewczyna strasznie się jąkała, ale Edowi się wydawało, że to nie była wada jej wymowy.

A może sama jej to powiesz? – powiedział otwierając drzwi szerzej i opierając się o framugę tak, że jakby zdecydowała się wejść to z pewnością by się o niego otarła.

N–nie. Wierzę, że pan zrobi to za mnie. D–do widzenia – powiedziała szybko i ulotniła się jeszcze szybciej.

Żaden ze mnie pan, młoda damo – odkrzyknął i uśmiechnął się widząc, jak dziewczyna znacznie przyspieszyła kroku. Jeszcze przez moment śledził ją wzrokiem, póki nie zniknęła mu z oczu. Zaraz potem zamknął drzwi i wkroczył do jadalni, gdzie czekało na niego śniadanie. Przy stole znajdowała się mama i dziadkowie.

Kto to był? – zapytała rodzicielka blondyna.

Córka sąsiadki. Pani Anna nie może przyjść dzisiaj na herbatę, bo musi gdzieś wyjechać.

Ach tak... coś wspominała – opowiedziała kobieta. – Synku?

Tak?

Jak się czujesz? – zapytała z troską.

Dobrze. Wyspałem się, a dzisiaj mam wolne.

To dobrze. Jakieś plany?

Umyję samochód i wykonam kilka telefonów – powiedział zajadając przepyszne kanapeczki swojej mamy.

Po jego słowach nikt już nic nie mówił do końca śniadania. Blondyn wstał i ruszył do swojego pokoju, by przebrać się w wygodne ubrania do mycia samochodu. Założył białą, lekką koszulkę i luźne, wytarte na kolanach dżinsy. Tak ubrany wyszedł z domu i udał się do garażu po środki myjące. Z wiaderkiem pełnym wody z płynem i gąbką podszedł do swojego auta. Namoczył gąbkę i zaczął czyścić swój pojazd. Po kilku żmudnych minutach zlany potem i zmoczony od stóp do głów oparł się o przód maski. Ciekawe, co by Will powiedział gdyby go teraz zobaczył? Ciekawe, co zobaczyłby w jego przerażająco niebieskich oczach, które były jego ulubionym kolorem. W jego głowie pojawił się Will w ochronnym ubraniu i lekki uśmiech zabłąkał w kąciku jego ust. A o głosie niebieskookiego to nawet nie trzeba było wspominać. Bardzo seksowny i zapewne sam jego posiadacz zdawał sobie sprawę z jego brzmienia. Ed też wiedział, co głos potrafi robić z ludźmi, bo jego również nie należał do przeciętnych i bezbarwnych. Zaśmiał się do swoich myśli i usłyszał głośny świst wciąganego powietrza od strony wejścia do ich ogródka. Spojrzał w tamtą stronę i sapnął zaskoczony widząc osobę, której nie chciał widzieć już nigdy więcej, a mianowicie swojego byłego przyjaciela Johna, przez którego, teraz bał się zakochać. Jego wyraz twarzy zmienił się z zaskoczonego na gniewny. Podszedł szybkim krokiem do bramki i warknął:

Czego chcesz?

Mężczyzna zmierzył wzrokiem blondyna i uśmiechnął się dwuznacznie.

Ciebie.

Hę? – Blondyna zamurowało. – Chyba się nieco przesłyszałem.

Wcale nie, drogi Edwardzie. Przecież mnie kochasz, więc to nie powinien być problem, prawda? – Przybyły mężczyzna obejrzał dokładnie chłopaka i to co widział, bardzo mu się spodobało.

W jakim ty świecie żyjesz? – warknął Ed nie mogąc powstrzymać ciała przed drżeniem z obrzydzenia na świadomość, że ktoś taki jak John mógłby go dotykać. – To było chwilowe zauroczenie, nic do ciebie nie czuję już od dawna.

Ach... szkoda, że moim znajomym nie wyszło... pewnie teraz byłbyś w mojej mocy. Leżałbyś nagi, zamknięty w pomieszczeniu bez okien i klamek. – John westchnął czując, że może marzenie da się jeszcze spełnić. Wie, gdzie pożądana osoba zamieszkuje, więc teraz to nie powinien być problem by móc go skutecznie szantażować. – Do twojego pokoju tylko ja miałbym klucz, który wypożyczałbym za pieniądze każdemu, który miałby ochotę przelecieć takiego urodziwego chłopca jak ty – dodał oblizując usta.

Lepiej spieprzaj stąd zanim się wścieknę. Nie jestem już tym, kim byłem. – Blondyn warknął przez zaciśnięte zęby, a w jego oczach pojawiła się żądza mordu. – Wynoś się bo zadzwonię na policję!

Jeszcze z tobą nie skończyłem – powiedział John uśmiechając się zawistnie i obrócił się na pięcie. Chwilę potem zniknął z pola widzenia Eda.

Blondyn, którego cała siła i opanowanie opuściło, odwrócił się i wpadł do domu tak szybko jakby ktoś go gonił. Był spanikowany i zaczął się bać, co może wyniknąć ze spotkania Johna. Wiedział gdzie mieszka Ed, bo często zapraszał go na obiad, czy aby wspólnie się pouczyć. Do tej chwili skutecznie uciekał myślom o nim i ich przyjaźni, która tak naprawdę przyjaźnią nigdy nie była. Oparł się o drzwi ze strachem w oczach. Nie wiedział, co ma robić, a co gorsza, miał złe przeczucia. Krótka rozmowa z nim uświadomiła Edwardowi, że mężczyzna ma coś nie tak z głową. Kto normalny pragnąłby więzić kogoś by zaspokajać swoje i co gorsza, każdego innego, który zapłaci, chore zachcianki. Przez kręgosłup chłopaka przebiegł lodowaty dreszcz. Strach, który go opanował zamienił się w niczym niezmącone przerażenie. Nie chciał już dłużej widzieć tego faceta. I chłopak miał plan. Postanowił zrobić z siebie przynętę, by ten człowiek został złapany i posadzony za kratkami na kilka ładnych lat. Plan nie przewidywał jednego... a właściwie tego, że nie potrafił teraz wymyślić żadnego. Westchnął głęboko i nadal oparty o zamknięte drzwi ześlizgnął się tak, że teraz siedział na podłodze. Nie miał siły wstać. Całe jego życie w jednej chwili obróciło się o dziewięćdziesiąt stopni... tak, tylko dziewięćdziesiąt, bo jak do tej pory John był zainteresowany tylko nim, a właściwie jego ciałem. Wzdrygnął się, gdy zdał sobie sprawę, przez kogo teraz posiada kilka blizn na ciele. Trząsł się teraz z bezsilnej wściekłości, a jego wizję zaczęła przesłaniać czerwona mgiełka. Taka sama, jaka pojawiała się gdy był nastolatkiem – pragnienie przelania krwi. Potrząsnął głową i zacisnął powieki. Pod nimi zobaczył Willa i jego piękny, szczery uśmiech. Jego ciało zalało gwałtowne gorąco i pragnienie by zobaczyć tego mężczyznę jak najszybciej. Poznał go dzień wcześniej, ale jakoś posiadał pewność, że jego własne demony ukryte w duszy, cofają się w jej głąb. Tam gdzie nie potrafił ich już dostrzec. Na chwilę obecną to wystarczało, niemniej jednak z biegiem czasu chciałby się ich doszczętnie pozbyć i być w końcu wolnym.

Will – szepnął jakby bezwolnie.

Chłopak schował twarz w dłoniach i przez chwilę tak siedział. Nagle wstał, teraz już zupełnie opanowany. Ed potrafił przestać panikować całkiem szybko, ale potrzebował jakiegoś bodźca. Właśnie teraz stał się nim William Collins, mężczyzna, który skupił na sobie całe zainteresowanie Eda, który jak do tej pory skutecznie się przed takimi rzeczami bronił. Może Will był tym jego jedynym, przeznaczonym? Zaśmiał się do swoich myśli. Jego naiwność była tak wielka, że chyba tylko małe dzieci dorównują jemu w jej wielkości. Dotknął swojej piersi tuż nad miejscem gdzie bije serce, teraz nieco zbyt szybko i uśmiechnął się. Pragnął usłyszeć głos Willa.

***

Will nie mógł zignorować już kolejnej wiadomości, która przyszła na jego telefon od doradcy ojca. Uśmiechnął się kwaśno odczytując jej treść. Jego ojciec bardzo rzadko kontaktował się z nim sam. Zazwyczaj wykorzystywał do tego Arthura, z którym brunet był w bardzo dobrych stosunkach. To właśnie on wskazał Willowi szpital, w którym pracował Ed jako ten, który potrzebuje najszybszej pomocy finansowej. Mężczyzna uśmiechnął się na samą myśl. Gdyby nie Arthur, nigdy nie poznałby Edwarda.

Niechętnie przerwał swój poobiedni odpoczynek z książką Edgara Poe w dłoniach i wstał ze skórzanego fotela, odkładając lekturę na szklany stolik. Nie mógł już dłużej odwlekać spotkania z ojcem. Musiał zebrać w sobie całą cierpliwość i wysłuchać tego, co miał mu do powiedzenia.

Betty?! – Wszedł do kuchni, gdzie zastał kobietę czytającą gazetę, co było jej popołudniowym rytuałem.

Will?

Jadę spotkać się z ojcem – oznajmił, wzdychając ciężko i kradnąc jedno ciasteczko z błękitnego półmiska.

W końcu. – W jej oczach zobaczył ulgę. – Nie denerwuj się na to, jaki jest. Wiem, że cię kocha.

Betty, nie musisz mi mówić takich rzeczy. – Ugryzł ciasteczko, czując jak kawałki czekolady rozpuszczają się w jego ustach.

Czasami wydaje mi się, że o tym zapominasz. – Upiła łyk zielonej herbaty uważnie się mu przyglądając.

A dziwi cię to? – zapytał lekko poruszony tym, że kobieta to jego obwinia o napięte stosunki między nim, a ojcem. Tymczasem Will naprawdę się starał, ale czasami miał już dość wysłuchiwania, jaki to on nie jest, a jaki jest. Każdy miałby dość.

Czekać na ciebie z kolacją? – zapytała, nie chcąc zdenerwować chłopaka jeszcze bardziej.

Nie. Potem pójdę biegać, więc dziś sobie ją odpuszczę. Miłego dnia Betty – rzucił na odchodne i opuścił kuchnię, kierując się prosto do garażu.

I tym razem mieli spotkać się w jego gabinecie, który mieścił się w centrum Nowego Jorku. Dom rodziny Collinsów znajdował się na drugim końcu miasta. Will specjalnie wybrał miejsce na swoją wille, tak oddalone od rodzinnego domu. Nie chciał być kontrolowany. Potrzebował własnej przestrzeni, prywatności. Miejsca, do którego mógłby zapraszać swoich kochanków bez obawy, że wścibski ktoś z służby lub sam ojciec to zauważą.

Wcisnął pedał gazu, czując jak samochód mknie do przodu. Zacisnął mocniej palce na kierownicy, próbując przewidzieć tor rozmowy i przygotować się na pytania, które mógł usłyszeć od ojca. Skupiony na drodze, delektując się mocą silnika nowego cacka, rozluźnił się. Parę głębszych wdechów spowodowało, że stres przed rozmową zupełnie z niego wyparował. Zatrzymał się na światłach i spojrzał w boczną szybę. Kobieta w białym porsche na drugim pasie zrobiła to samo. Uśmiechnęła się kokieteryjnie i mrugnęła. Była ładną, typową amerykańską pięknością, zapewne z mężem o dwadzieścia lat starszym. Usta Willa nawet nie drgnęły. Bez żadnych emocji wymalowanych na twarzy odwrócił wzrok i spojrzał na światła, akurat w tym momencie, gdy zapaliło się zielone. Zareagował od razu i już po chwili zostawił białe porsche za sobą. Korek w centrum miasta sprawił, że nie mógł już pędzić ulicą ciesząc się chwilą, ale za to w ślimaczym tempie powoli jechać do przodu. Zdjął jedną rękę z kierownicy i przeczesał nią swoje rozczochrane włosy. Jego myśli powoli podążyły do postaci młodego lekarza, z którym wczoraj miał spotkanie. Po raz setny na nowo przemyślał ich rozmowę, starał się zinterpretować jego gesty, spojrzenia, urocze jąkanie się i to jak łatwo było go zawstydzić. Czy wywarł na nim dobre wrażenie, a może wyszedł na zadufanego bogatego burżuja? Przeciągnął się w aucie, czując jak dziwne prądy ekscytacji przebiegają po jego ciele na myśl o tym mężczyźnie. Edward Moore sprawiał wrażenie osoby niezwykle delikatniej, pełnej pasji, zrealizowanej, a zarazem Will wyczuł w jego zachowaniu bezradność, która zapewne wynikała z niemożności poradzenia sobie z problemami nękającymi szpital, smutek, o którego źródle brunet nie miał pojęcia no i ostatnią rzecz. Gdy Will trzymał Eda w ramionach, gdy ten o mało nie upadł, wyczuł przez ułamek sekundy jak ciało chłopaka wtula się w jego. Zapewne zrobił to nieświadomie, ale to wystarczyło młodemu Collinsowi, by wydedukować, że młody lekarz czuje się samotny.

Korek ciągnął się aż do samego centrum miasta. Will nerwowo zerkał na zegarek. Gdy biegł marmurowymi schodami na trzecie piętro mijając po drodze same ważne osobistości świata polityki, był już spóźniony dziesięć minut. Zatrzymując się przed wielkimi dębowymi drzwiami, na których wisiała złota blaszka z imieniem i nazwiskiem jego ojca i tytułem, jaki posiadał, jego oddech już lekko drżał. Zapukał dwa razy i nacisnął klamkę.

Gabinet senatorski był niewielkim pomieszczeniem całkowicie zagospodarowanym. Dwie biblioteczki z wielkimi tomiszczami opiewających o przepisach prawnych i historii, mieściły się po obu stronach drzwi. Wzrok Willa od razu pomknął do dużego modelu Santa Marii, który rzekomo był wierną kopią tego autentycznego. Musiał uważać, by nie obić się o szary fotel, stojący na środku pomieszczenia i będący jedynym nowoczesnym elementem tego tradycjonalnego pomieszczenia. Sofa dołączona do kompletu z fotelem stała pod ścianą po lewej stronie i teraz całkowicie zasypana była teczkami z jakimiś dokumentami. W kominku, nad którym wisiał statek, płoną ogień. Brunet przez chwilę obawiał się, że płomienie dosięgną wiszące po bokach flagi amerykańskie, ale nic takiego się nie stało.

Spóźniłeś się – odezwał się ponury głos z końca pomieszczenia. Należał do starszego mężczyzny o nieustępliwym błękitnym spojrzeniu takim samym jak u syna. Will oderwał wzrok od beżowych ścian, na których wisiały w brązowych ramkach zdjęcia ojca z różnych wypraw w towarzystwie ważnych osobistości z całego świata i spojrzał na swojego ojca.

Nowy Jork o tej porze jest strasznie zakorkowany – rzekł, tłumacząc się. Zajął skórzany szary fotel naprzeciw potężnego mahoniowego biurka, na którym leżało parę książek, kolejne ramki ze zdjęciami i stosy papierów. Will wiedział, że żadne z tych zdjęć nie przedstawia nikogo z rodziny.

Trzeba było wyjechać wcześniej to byś nie był spóźniony. Nie mam tyle czasu byś mógł przychodzić sobie o każdej porze – rzekł poważnym i lodowatym głosem mierząc swojego syna spojrzeniem, w którym chłopak już dawno nie widział czegoś takiego jak miłość.

Przepraszam. A teraz dowiem się, po co mnie tu znowu ściągnąłeś?

Chciałem porozmawiać z moim synem. Czy jest coś w tym dziwnego?

Will spojrzał na niego, a jego usta wykrzywiły się w wyrazie sarkazmu. Mimo to powstrzymał się przed wypowiedzeniem kilku słów na głos. Nie chciał być tym, który zaognia konflikt. Nie tym razem.

Williamie jak wiesz, za niedługo zbliżają się kolejne wybory – rzekł Roger łącząc ze sobą czubki palców dwóch dłoni i spoglądając na model statku jakby mówił do niego. – Znów pragnę je wygrać. Jest jeszcze tyle do zrobienia w tym kraju…

W końcu coś zrobisz w następnej kadencji? – Will udał zaskoczenie, tymczasem miał już ochotę opuścić to przesiąknięte pychą pomieszczenie.

Nie bądź arogancki Williamie. Dobrze wiesz, że społeczeństwo jest zadowolone z ustaw, które wprowadziłem.

Więc chyba mieszkamy w innym kraju, albo cierpisz już na demencję starczą bo…

Williamie! – Pięść uderzyła w blat biurka z taką siłą, że mężczyzna urwał wypowiedź w pół zdania. W końcu złapał kontakt wzrokowy z ojcem. – Oczekuję od ciebie szacunku, a nie takich słów. Gdyby matka to usłyszała…

To zalałaby się w trupa jak to miała w zwyczaju robić, gdy ty całe dnie spędzałeś w pracy!

W pomieszczeniu zapanowała głęboka cisza. Mężczyźni spoglądali sobie w oczy z uporem, oboje wyczuwając ciężką atmosferę, która wypełniła gabinet. Brunet przełknął nerwowo ślinę, zastanawiając się czy tym razem, aby nie przesadził. Miał wielki żal do ojca o to, jaki był, ale ciągle go kochał. Miał nadzieję, że on czuł to samo. Nerwowo podrapał się po karku.

Wybacz ojcze. Ostatnio jestem zbyt emocjonalny – wyszeptał, czując wyrzuty sumienia.

To przez tą dziewczynę, z którą się spotykasz? – napięcie zniknęło z twarzy Rogera, robiąc miejsce zaciekawieniu.

Można tak powiedzieć. Nie możemy się dogadać – skłamał. – Spięcia w związku… wiesz jak to bywa.

Mężczyzna za biurkiem przyjął to wytłumaczenie. Przysunął się bliżej i oparł łokcie na blacie delikatnie gładząc go dłońmi, co doprowadzało niekiedy Willa do szału.

Jak już mówiłem, zbliża się nowa kampania, a ja chciałbym wygrać. Oczywiście jak zwykle mój plan opiera się na tradycyjności. Moje obietnice ochronią Amerykanów przed całkowitą degeneracją zasad i moralności. Chcę całkowicie znieść śluby między osobami tej samej płci... – Will drgnął nieznacznie. – Chcę pokazać, że prawdziwa rodzina składa się z kobiety i mężczyzny. I nie ma innej opcji Williamie. Wiesz, o czym mówię?

Tak, jednak czy nie wydaje ci się, że są ważniejsze sprawy? Służba zdrowia, szkoły, renowacja parków, ochrona…

Mam płacić na szpitale by leczyć homoseksualistów?

Will zacisnął mocniej palce na oparciu, czując jak słowa jego własnego ojca dotykają go dogłębnie. Z trudem opanował swój głos.

Odczep się od nich wreszcie. Wiesz ile jest osób biednych, bezdomnych, bez miejsca pracy? Myślisz, że ich obchodzi jak rodzina powinna wyglądać skoro nawet nie stać ich na jej założenie?! Oni potrzebują szpitali, miejsc pracy, miejsc gdzie będą mogli się uczyć by zdobyć wykształcenie.

Ty znowu o tym – mruknął ojciec i potarł czoło dłonią. – Nie mógłbyś zrobić kariery w polityce Williamie.

To powinno się zrobić. I to powinno być na pierwszym miejscu twojej listy i tylko to może zapewnić ci wygraną – kontynuował niezrażony komentarzem Will.

Jesteś zbyt altruistyczny. Myślisz, że co opłaca się bardziej państwu…

Znowu schodzimy na pieniądze – mruknął, wzdychając ciężko.

Bo wszystko się do nich sprowadza Williamie. O to chodzi w polityce – powiedział pewnie i odebrał dzwoniący telefon przez chwilę rozmawiając z kimś przyciszonym głosem. Po kilku minutach, podczas których Will starał się opanować, odezwał się sucho:

Nasz czas dobiegł końca. Dlatego przejdę do sedna. Tu jest twój kolejny czek. – Roger wyjął z szuflady mały papierek i przesunął go po blacie w kierunku syna. – Baw się dobrze. I moja ostatnia wiadomość dla ciebie, a raczej dwie ostatnie. Arthur przekaże ci dziś kopię mojego testamentu do wglądu. Nie żebym się gdzieś wybierał, ale warto mieć coś takiego. Chciałbym jeszcze żebyś objął szefostwo w mojej firmie, której nie mam czasu już sam prowadzić.

Will utkwił swój błękitny wzrok w oczach ojca. Nigdy nie chciał nawet go tam wpuścić, a teraz przekazuje mu firmę? Kurwa mać! - nie mógł powstrzymać się przed przekleństwem w myślach. Cholera jasna. Ta informacja zupełnie go zaskoczyła. Będzie miał firmę, będzie niezależny i będzie miał własne pieniądze. Dużo pieniędzy.

To miłe z twojej strony ojcze – spróbował powstrzymać drżący z ekscytacji głos, ale niezbyt mu to wyszło. – Nie będę już ci zabierał czasu. – Wstał z fotela i skinieniem głowy pożegnał się z ojcem zabierając z blatu czek. Gdy tylko znalazł się za drzwiami poczuł się wreszcie w pełni usamodzielniony. Teraz bez problemu będzie mógł przeznaczać pieniądze na cele charytatywne. Nagle drzwi otworzyły się ponownie, a głowa Rogera Collinsa wychyliła się zza nich.

Zapomniałem dodać, że firma zacznie należeć do ciebie, gdy tylko weźmiesz ślub. – Cień uśmiechu przebiegł po twarzy mężczyzny, który po chwili zniknął znów w gabinecie. Will poczuł jak cała ekscytacja momentalnie go opuściła. Oparł czoło o ścianę i uderzył w nią pięścią, by wyładować z siebie całą frustrację i poczucie niesprawiedliwości. Przed chwilą czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. W ułamku sekundy poczuł się jak najsmutniejszy człowiek we wszechświecie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kolejny fragment opowiadania. Podoba się?

9 komentarzy:

  1. Bardzo! Ej, ej skoro są w Nowym Jorku to znaczy, że w USA, prawda? A tam chyba są do szczane śluby homoseksualne? Tak mi się zdaje. Więc niech ożeni się z Edwardem!
    Ten John to do psychiatryka powinien trafić, owszem lubię bdsm, ale to trochę presada. *zaciera rączki z ekscytacji
    Zakrawa nam się tu na niezły kryminał. .. i dramę, chyba Mam nadzieję, tylko że nienawidzę jak cały czas nikt nie chce wyznać sobie uczuć i takie błędne koło jest.
    Żegnam i weny życzę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    ok, przeczytałam rozdziały, i skomentuję w najbliższym czasie (przy najmniej mam taką nadzieję) bo mam zapisane w swoim notesiku, parę słów, o każdym... ale tu to ja muszę się odezwać...
    najpierw dzięki za odblokowanie opcji anonimowego, cóż, będzie to w pewien sposób dla mnie ułatwienie...
    a co do tego rozdziału, niech Josh się odczepi od mojego Edwarda, lubię bdsm ale nie z Edwardem (nie widzę tego), nie ma co się dziwić, że William pomaga, finansuje szpitale i tak dalej... słodka wolność szybko się skończyła... no ale warunek warunkiem, ale nie powiedział, że ma się poślubić kobietę ;] a jak są zalegalizowane związki homoseksualne, to niech się bierze za Edwarda...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Ktoś jednak myśli podobnie! Możemy sobie przybić piątkę, Akuma!

      Usuń
  3. Oczywiście rozdział świetny. Szkoda mi Willa, ale on ma głowę na karku, więc zrobi wszystko żeby było na jego korzyść :D Biedny Ed, mam nadzieje, że ten psychopata nic mu nie zrobi. Niech William mu pomoże :P
    Pozdrawiam i życzę dużo weny :)

    //Mika

    OdpowiedzUsuń
  4. Poziom -2 i nie wiesz co Cię czeka <3 - poziomm2.blogspot.com

    Ethan, zapalony freelancer, przeprowadza się z małej zabitej dechami wioski do miasta i tam rozpoczyna zupełnie nowe życie. Szybko okazuje się, że nie jest tak kolorowo jak to sobie wyobrażał. Niespodziewane zdarzenia i nowopoznani ludzie sprawią, że jego nudnawe ero-życie zmieni się na zawsze. Opowiadanie yaoicowo-hardcorowe z opisami, raczej dla osób +18
    Poziom -2 i nie wiesz co Cię czeka <3 - poziomm2.blogspot.com
    ***
    Wybacz spam, ale reklama dźwignią handlu :P Chętnie wymienię się linkami. Jeśli jesteś zainteresowana to daj znać.

    Pozdrawiam
    Ethan

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    Josh mi się badzo nie podoba, i mam nadzieję, że Edowi nic się nie stanie, co za ojciec, czyli nie wie, że syn jest gejem, warunek, warunkiem, ale nie powiedział, z kim ma wziąść ślub, a jak są zalegalizowane śluby homoseksualne, to...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    Josh mi się nie podoba, i niech trzyma się z dala od Eda, mam nadzieję, że Edowi nic się nie stanie, co za ojciec, czyli co? nie wie, że syn jest gejem, no ale warunek, warunkiem, ale czy powiedział, że to ma być kobieta? :] nie powiedział, z kim ma wziąść ślub, a jak są zalegalizowane śluby homoseksualne, to...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam,
    niech Josh się odwali od Eda, co za ojciec współczuję Willowi, ale ten warunek można obejść... ;] nie jest powiedziane z kim ma się ożenić ;]
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej,
    wspaniały rozdział, ech niech Josh się w końcu odczepi od Edwarda, co za ojciec... bardzo współczuję Williamowi, ale przecież ten warunek można obejść... ;] nie powiedział z kim ma się ożenić ;]
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń