– Edward
Moore? – zapytał brunet uprzejmie, spoglądając na mężczyznę,
który stał po drugiej stronie biurka. Wydał mu się za młody jak
na ordynatora, więc Will wolał się upewnić czy rozmawia z
odpowiednią osobą. Pokonał odległość od drzwi do biurka lekkim,
płynnym krokiem nie spuszczając z blondyna spojrzenia
– T–tak
– powiedział niepewnie, lecz chwilę potem się opanował. –
Zgadza się. A pan to William Collins jak mniemam?
– W
rzeczy samej. – Wyciągnął w jego kierunku dłoń. Analizując
przez chwilę jego twarz zorientował się, że już go gdzieś
widział. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że to on stał przed
nim w kolejce w kawiarni. – Widzieliśmy się już dzisiaj –
uśmiechnął się lekko
– Co
za zbieg okoliczności! – Blondyn zaśmiał się przyjmując dłoń
mężczyzny. – Proszę, niech pan spocznie – powiedział
wskazując na fotel stojący przed biurkiem.
– Dziękuję.
Proszę mi mówić po imieniu. Po prostu Will. – Usiadł i
przewiesił płaszcz z szalem przez oparcie fotela. – Nie sądziłem,
że przyjdzie mi rozmawiać z kimś w moim wieku. – Utkwił w nim
swoje błękitne spojrzenie, przyglądając się mu uważnie jakby chciał
zapamiętać każdy szczegół jego twarzy.
Ed zamrugał szybko i
dopiero po chwili dotarły do niego jego słowa. W jego wieku?! W
sumie na pierwszy rzut oka ciężko było mu ocenić wiek siedzącego
przed nim mężczyzny. Mimowolnie zaśmiał się miękko.
– Miło
mi, więc proszę byś również mówił do mnie do imieniu, Will.
Jestem Edward, albo Ed, jak wolisz – powiedział wolno jakby przez
wypowiedzeniem słów analizował każde jego brzmienie. – Tak, to
może być nieco dziwne, że dwudziestosześcioletni mężczyzna jest
już ordynatorem.
– Raczej
intrygujące. Jestem od ciebie zaledwie dwa lata straszy. Strzelałem,
jeżeli chodzi o wiek – szybko wyjaśnił widząc zaskoczenie
mężczyzny. Założył nogę za nogę i rozejrzał się po gabinecie
– a nie mam tak poważnej posady – znów skupił na nim wzrok.
Nie chciał od razu przechodzić do sedna sprawy by nie wyjść na
gbura. Choć może nie powinien zajmować czasu ordynatorowi takimi
pierdołami. – Nie jestem tu jednak po to, by zawracać ci głowę.
– Z
chęcią bym dawał zawracać sobie głowę – mruknął cicho Ed,
lecz sapnął, gdy uświadomił sobie, że wypowiedział myśli na
głos. O mamusiu! Czy słyszał? – Nic nie szkodzi! – powiedział
szybko starając się jakoś wybrnąć z sytuacji. – Dzisiaj nie
mam już nic ważnego do zrobienia, więc nie chcę by nasza rozmowa
przebiegała w pośpiechu.
Cień
uśmiechu przemknął przez twarz Willa, który doskonale usłyszał
te pierwsze słowa. Mimo to, widząc zakłopotanie na twarzy
mężczyzny udał, że nic takiego nie dotarło do jego uszu. Nie
chciał bardziej zawstydzać swojego rozmówcy, o co z pewnością by
się pokusił gdyby tym kimś był ktoś inny niż Ed.
– Doskonale.
Więc zaspokoisz moją wrodzoną ciekawość, często niezdrową i
opowiesz, jakim cudem jesteś ordynatorem? – zapytał, gdyż
faktycznie był tego cholernie ciekawy.
Blondyn
przechylił głowę nieco w prawo, co wyglądało u niego trochę
komicznie. Jego wyraz twarzy zmienił się. Teraz myślał jakby tu
wyjaśnić tak zawiłą historię w kilku zdaniach.
– Cóż...
tak jakoś wyszło. Osoba z moim wykształceniem powinna jeszcze
siedzieć na samym początku kariery lekarskiej. Lecz nie ja –
mężczyzna westchnął cicho. – Ja na studiach zostałem
okrzyknięty geniuszem, bo wszystkie testy zdawałem śpiewająco.
Trochę ciężko mi o tym mówić, ale miałem chory pociąg do
nauki, która dzięki niebiosom mija. Cały materiał studiów
zaliczyłem w trzy semestry, więc zacząłem robić specjalizacje...
mam ich kilka... – mruknął i wydął usta. – Czasem ta ilość
wiedzy mnie po prostu irytuje. Dlatego od pewnego czasu niczego nie
czytałem i niczego się nie uczyłem, ale nadal wiem o wiele za dużo
niż powinienem na moim etapie. Zostałem zauważony przez kierownika
tego szpitala, gdy byłem tutaj na praktykach. Kilka miesięcy pod
jego okiem i zostałem lekarzem oddziałowym, a teraz... cztery
miesiące po tym, zostałem ordynatorem. – Przez twarz blondyna
przeszedł lekki grymas, który zaraz zniknął. To była tylko część
prawdy. Postanowił większe z sekretów zostawić nadal owiane
tajemnicą. To nie czas i miejsce by wracać do przeszłości. –
Wybacz, nie lubię o tym mówić...
– Nie
zamierzałem cię zakłopotać – dodał szybko, ciągle
przetwarzając jego słowa w swojej głowie. Postanowił jednak nie
kłopotać go dalszym ciągnięciem tego tematu. – Znajomy, który
polecił mi waszą placówkę wspominał, że macie tu małe problemy
– wspomniał słowa doradcy swojego ojca, który potajemnie pomagał
mu w różnych rzeczach, głównie w akcjach charytatywnych. Wszystko
oczywiście za plecami Rogera Collinsa, który nie cierpiał wydawać
gotówki na takie cele, woląc sam otaczać się bogactwem.
– Racja.
Pieniądze, jakie dostajemy na tą placówkę od miasta nie
wystarczają na pokrycie wszystkich kosztów. Sam z własnych
pieniędzy remontuję zachodnie skrzydło, ale też moja kieszeń ma
limity. Za jakiś czas zabraknie nam pieniędzy i będziemy musieli
zamykać oddziały, bo nie spełniają krajowych wymogów. –
Mężczyzna powiedział to z bólem w oczach. – Wiadomo, że by się
tak nie stało, gdyby miasto podwyższyło swoje dotacje, ale nie!
Ważniejsza jest krajowa armia! Sam prosiłem o to osoby z góry, ale
kim ja jestem? Zwykłym lekarzem, zwykłego szpitala. Nie mam takiej
siły przebicia.
Blondyn
spuścił głowę, lecz po chwili podniósł ją z lekkim zdziwieniem
wywołanym swoją reakcją. Czemu tak żywo reaguje? Wyszedł pewnie
na głupka, który zrobi wszystko dla pieniędzy. Nie ważne, że to
pieniądze na remont i zaopatrzenie oddziału dziecięcego, który
był w najgorszym stanie, prócz zachodniego skrzydła. Nie chciał w
taki sposób prosić o pomoc, ale co mu już zostało? Dzieci to
przecież przyszłość.
– Ludzi
z góry mało interesuje wasz szpital – rzekł Will szczerze, sam
pamiętając jak przeprowadził rozmowę z ojcem na temat
podwyższenia pieniędzy w budżecie na służbę zdrowia, ale on
tylko prychnął tłumacząc mu, że armia i broń to priorytety,
które zapewnią bezpieczeństwo i przyszłość krajowi. – W samym
Nowym Jorku jest sto dwadzieścia szpitali publicznych takich jak
ten, w podobnym zresztą stanie – dodał i przejechał palcem po
dolnej wardze zastanawiając się nad własnymi słowami. – Wiem
dobrze, bo próbowałem interweniować o fundusze u samego źródła
– wzruszył ramionami i oparł się wygodnie na fotelu. Spojrzał
na mężczyznę, po którym widać było jak bardzo oddany jest temu
miejscu. Jak bardzo zależy mu na tym by placówka w końcu mogła
funkcjonować na prawidłowym poziomie.
– Dokładnie
t–tak. – Blondyn zająknął się blądząc wzrokiem po palcu
mężczyzny, który kreślił idealną krzywiznę dolnej wargi. W
myślach wyobrażał sobie, że to jego własny palec. Przyglądając
się dłoni niebieskookiego dostrzegł, że ma on bardzo piękne
dłonie i idealne paznokcie. Potrząsnął lekko głową by pozbyć
się tych myśli. Skarcił się, że fantazjuje, gdy ważna sprawa
była omawiana. Gdyby nie było mężczyzny w pomieszczeniu pewnie
użyłby do pomocy blatu biurka, przy którym właśnie siedział. –
Dlatego... – odchrząknął nieco, bo jego głos nabrał
charakterystycznej chrypki. – Dlatego... – zaczął od nowa –
...zastanawia mnie, dlaczego wybrałeś akurat ten szpital z tylu w
mieście?
Will
zupełnie nie był świadomy, że ten tak prosty gest, który miał w
zwyczaju wykonywać, gdy nad czymś głęboko się zastanawiał,
wywoła takie emocje u jego rozmówcy. Chrypka w głosie Eda była
bardzo seksowna.
– Proste.
Jesteście jedynym szpitalem w tym okręgu z oddziałem dziecięcym,
a to karygodne by dzieci musiały być leczone w takich warunkach i w
tak wolnym tempie – podniósł się z krzesła, żeby rozprostować
nogi. – Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli nie będę siedział?
– zapytał z grzeczności, poprawiając mankiety swojej koszuli i
rozpinając jeden górny guzik.
Ło
Boże Leśny! – krzyknął w myślach blondyn walcząc z
rumieńcami. Czy on... czy Will flirtował z nim?! Nagle blondynowi
zrobiło się tak gorąco, że nie mógł nic poradzić, by nie wstać
i podejść nieco chwiejnym krokiem do lekko uchylonego okna. Czy na
dworze zrobiło się jakoś cieplej, czy tylko jemu się tak
wydawało.
– T–t–to
może zechciałbyś obejrzeć oddział? – wypalił Ed odwracając
się w stronę stojącego mężczyzny, który... o rany boskie! z
chwili na chwilę wyglądał coraz bardziej seksownie. Will wlepił w
Eda swoje bystre i przenikliwe spojrzenie wyczuwając w nim jakąś
zmianę. Chłopak momentalnie zrobił się spięty. Will wielokrotnie
słyszał, że jego osobowość potrafi przytłaczać osoby
znajdujące się w jego towarzystwie, ale przecież starał się
zachować normalnie, grzecznie i kulturalnie. Dodatkowo Ed chyba
lekko pobladł. Zmarszczył lekko brwi.
– Prowadź.
Będę tuż za tobą – rzekł miłym głosem.
Blondyn
znów odwrócił się tyłem do niebieskookiego mężczyzny starając
się uspokoić. Jego zachowanie z pewnością zostało zauważone.
Próbował odpowiedzieć sobie na pytanie, czemu reaguje aż tak
emocjonalnie? To tylko biznes. Pomoc dla szpitala i przede wszystkim
dzieci. Przełknął ślinę i odetchnął. Odwrócił się już
nieco bardziej opanowany. Uśmiechnął się do mężczyzny łagodnym
uśmiechem, którym uspokajał dzieci.
– Najpierw
zapraszam do pokoju obok po ochraniacze i maski. To nadal jest
oddział chorób zakaźnych – wskazał dłonią drzwi. Will Skinął
głową i podążył za chłopakiem. Obserwując jego sylwetkę znów
przyłapał się na dziwnych myślach, które nie powinny się
pojawiać w jego głowie. Być może zbyt długo przebywał bez
kogoś. Wszędzie widzę gejów, pomyślał i westchnął spoglądając
na zegarek. W pomieszczeniu założył na siebie maskę i dziwaczny
foliowy fartuch. Tak, więc jedyne, co go odznaczało od lekarzy to
intensywnie niebieskie oczy
– Ilu
w szpitalu jest chorych? – zapytał mierząc jego sylwetkę
wzrokiem. Ku jego nieszczęściu to, co najważniejsze zasłaniał
fartuch i ten śmieszny foliowy ochraniacz. Szlag by to trafił.
Blondyn w odpowiedzi zaśmiał się perliście.
– Nie
posiadam informacji o ilości pacjentów w całym szpitalu, ale o
ilości dzieci w oddziałach dziecięcych, owszem. W tym szpitalu nie
jestem tylko ordynatorem. Jestem również lekarzem na innych
dziecięcych oddziałach – powiedział z wesołym błyskiem w oku
zupełnie zapominając o wcześniejszej nieśmiałości. To przez te
ubranie ochronne. Na niebieskookim leżały świetnie, lecz jego
postawa ciała odróżnia go od lekarzy. Mieć takiego przystojnego
lekarza w swoim zespole... – rozmarzył się blondyn w myślach.
Wrócił jednak do przerwanego wątku:
– Tutaj
mamy pięćset chorych dzieci we wszystkich oddziałach. Jednak
chodzi nam na chwilę obecną o ten oddział, prawda? Bo jeżeli
również o inne, to czeka cię jeszcze kilka innych rozmów, bo
tylko tutaj jestem ordynatorem.
Ed
znów się zaśmiał. Zaczął powoli przyzwyczajać się do
obecności Willa, a mógł tego dokonać dzięki temu, że teraz
tylko i wyłącznie myślał o swojej pracy. Czas najwyższy by
nauczyć się to oddzielać, a mianowicie życie prywatne i życie
zawodowe. A swoje zafascynowanie przystojnym Willem przełożył w
sferę życia prywatnego.
– Rozumiem
– mężczyzna przyjął to do wiadomości i zaczął nad czymś się
zastanawiać idąc za swoim przewodnikiem. Miał okazję by przyjrzeć
się dokładnie mijanym salom, w których leżały chore dzieci.
Jedynie te w szpitalach wzbudzały jego litość. Nie lubił dzieci,
ale te tutaj z pewnością nie zasługiwały na taki los. Mógł
zaobserwować również część kadry tu pracującej. Lekarze
biegali między salami, zajęci i całkowicie pochłonięci swoją
pracą.
– Jak
widzisz, nie wygląda to najlepiej. Z kadrą też kiepsko, nie mamy
środków by zatrudnić dodatkowych lekarzy i kilka pielęgniarek. To
oddział chorób zakaźnych, co chwilę jakiemuś dziecku albo się
pogarsza, albo czegoś potrzebuje. – Blondyn zerknął przez ramię
prosto w oczy swojego gościa na oddziale. W tych stalowoszarych
oczach można było zobaczyć głęboki smutek, który chwilę potem
zniknął. To był smutek za stratą dziecka, które zmarło kilka
dni wcześniej. Nadal wypominał sobie, co mógł zrobić lepiej i
czego nie dostrzegł w porę. Robił to, mimo że wiedział, że nikt
nie potrafiłby tego dokonać.
– Potrzebujecie
sprzętu, dodatkowych miejsc dla dzieci – zaczął wyliczać –
nie widzę też żadnych pokoi dla rodzin, które spędzają tu całe
dnie ze swoimi pociechami, budynek musi zostać wyremontowany.
Zwłaszcza to skrzydło – spojrzał na sufit, po czym zatrzymał
się przy czymś, co przypominało kącik zabaw dla dzieci, jak dla
Willa mało imponujący – i potrzebujecie funduszy na kadrę –
zakończył czując gdzieś w sobie wściekłość, że państwo
dopuszcza do takich sytuacji, a jego ojciec czynnie bierze w tym
udział. Poczuł się za to współwinny, zwłaszcza, gdy miał przed
sobą lekarza pełnego pasji, który sam dokładał pieniędzy z
własnej pensji na szpital, który zapewne poniekąd traktował jak
dom.
– Dużo
tego – stwierdził spokojnie.
– Tak
– mruknął Ed nieco zawstydzony takim stanem szpitala i pewnie
bardzo dużym kosztem tego wszystkiego. Będzie zadowolony, jeżeli
Will będzie chciał sfinansować, chociaż część. Rozejrzał się
wokół niespokojnie starając się jakoś ukazać sens pomocy
dzieciom w tym szpitalu. Nic poza samą empatią nie przychodziło mu
do głowy. Ale czy musi być jakiś sens, by pomóc tym, którzy tego
potrzebują?
– Damy
radę, Ed – rzekł entuzjastycznie, sam nieco zaskoczony tym tonem,
pozbawionym formalności.. Ale nie mógł inaczej zareagować widząc
nagły smutek w szarych oczach lekarza. – Kto, jak nie my?
Pozwolisz, że przejdziemy teraz do twojego gabinetu i zabierzemy się
za to już dziś. Wstępnie omówimy naszą współpracę.
– Dziękuję,
Will. – Blondyn uśmiechnął się ciepło czując, że to, co
splotło ich losy zasługuje na podziękowania. To może być
początek czegoś pięknego. – To chodźmy – powiedział ciepło
i podszedł do stojącego nieco za nim mężczyzny. Okręcił się by
go minąć i poprowadzić z powrotem, lecz nagle zachwiał się i
zaczął upadać. Will zareagował od razu. W momencie znalazł się
za chłopakiem. Złapał go w swoje ramiona, by uchronić od upadku.
– Ed...
wszystko w porządku? – zapytał lekko zaniepokojony, przytrzymując
mężczyznę blisko siebie. Był zadziwiająco lekki jak na kogoś
nieznacznie niższego od Willa.
– Tak...
tylko nieco mi się zakręciło w głowie – odpowiedział po chwili
wahania. Ramiona Willa były bardzo przyjemnie ciepłe.
– Ależ
oczywiście, że ci się zakręciło! – dodał kobiecy głos, w
którym Ed rozpoznał swoją przyjaciółkę Liz. – Żeby pan
wiedział, ten gość – wskazała palcem Eda – zapracowuje się
na śmierć. Niewiele je i zamartwia się za wszystkich –
westchnęła głęboko. – A tak w ogóle to jestem Elizabeth Tylor,
a dla przyjaciół i znajomych Liz. A teraz wybaczcie, wracam skąd
przyszłam, ale mam prośbę do pana, panie przystojny – spojrzała
na Williama – niech pan się zatroszczy o tego uparciucha.
– L–Liz
– blondyn jęknął lekko zażenowany i zaczął powoli stawać na
swoich nogach, nadal lekko trzymając się ramienia mężczyzny.
Kobieta w między czasie zdążyła umknąć. – Wybacz za nią,
gada od rzeczy...
– Chyba
nie tak całkiem od rzeczy, Edwardzie. – Jego prawa ręka zjechała
na biodro mężczyzny by łatwiej mu było go przytrzymać. –
Chociaż widzę ją pierwszy raz jestem skłonny uwierzyć, że mówi
prawdę. W końcu nazwała mnie panem przystojnym. – Zażartował i
zaśmiał się, na chwilę zapominając o zasadach, które wpajał mu
ojciec by nie okazywać emocji przy obcych, nawet tych dobrych jak
radość. Mimo, że mężczyzna już wydawał się stać o własnych
siłach Will nie miał zamiaru dopuścić do drugiego takiego
incydentu w jego obecności, dlatego też wziął jego rękę i
oplótł ją sobie wokół wąskiej talii. – Nie chcę mieć potem
lekarza na sumieniu, gdybyś znów zechciał upaść – jego
niebieskie oczy błysnęły tajemniczo. Ruszyli w stronę gabinetu
Eda.
To
po mnie, pomyślał Ed. Teraz to już w ogóle nie będzie mógł
przestać o nim myśleć. Uśmiech tego człowieka był
najpiękniejszą rzeczą, jaką dane mu było zobaczyć. A do tego
jeszcze te oszałamiające oczy, które samym swoim blaskiem
przyprawiały go o drżenie kolan. W duchu dziękował za to, że
Will go asekuruje, bo upadłby nie mogąc ustać na miękkich nogach.
– Dziwne
uczucie – mruknął cicho odwracając głowę, zapominając przy
tym, że mężczyzna może go usłyszeć. Nawet nie zauważył, a
byli już przy drzwiach jego gabinetu. Oboje ściągnęli ochronną
odzież przed wejściem do środka i oddali ją pielęgniarce, która
się tym zajmowała. Will poprawił koszulę, która lekko mu się
wymięła pod tym foliowym czymś i uniósł wzrok na Eda.
– Dziwne?
– zapytał zaintrygowany. – Wybacz, ale czasami zapominam o tym,
że niektórzy mężczyźni nie są przyzwyczajeni do tak bliskiego
kontaktu z innymi mężczyznami – dodał pośpiesznie
–Eee
to nie tak, że to było niemiłe... cholera – zaklął. – Ja…
jakby to powiedzieć. Jestem inny i to nieco mnie peszy z wielu
skomplikowanych powodów. Wybacz, że gadam jak potłuczony. –
Blondyn odsunął się na stosowną odległość. Nie chciał
wywoływać presji na mężczyźnie właśnie teraz, gdy prawie
wyznał mu rodzaj swojego zainteresowania nim. Will patrzył na niego
przez chwile intensywnym wzrokiem jakby szukał odpowiedzi na swoje
pytanie, które krążyło mu po głowie od momentu, gdy spotkał
tego mężczyznę w kawiarni.
– Lepiej
zaliczać się do niektórych niż do wszystkich – dodał spokojnie
i zajął swoje miejsce przy biurku. Przez chwile grzebał w kieszeni
płaszcza, z której wyciągnął swój telefon. Powinien bardziej
uważać. Nie powinien paplać na prawo i na lewo o swojej
orientacji. To mogło doprowadzić do wielu problemów, jednak już
czasami był tym po prostu zmęczony.
– T–tak
myślisz? To nawet miłe. – Lekarz zachichotał. – Wspomniałeś,
że zapominasz, że niektórzy mężczyźni nie są przyzwyczajeni do
bliskiego kontaktu z innymi mężczyznami. A to oznacza, że ty
jesteś? – przechylił lekko głowę, tym razem w lewą stronę, a
intensywność spojrzenia wlepianego w niebieskookiego mogłaby
wypalić dziurę.
– A
jak myślisz? – zapytał chytrze, a kącik jego ust uniósł się
do góry w cwanym uśmiechu. Chciał usłyszeć, jakie wrażenie
wywarł na młodym lekarzu. Nie chciał też powiedzieć, wprost jaki
naprawdę jest, dlatego miał nadzieję, że Ed jest na tyle
spostrzegawczy, że go w tym wyręczy.
– Trudne
pytanie. Ale coś mi mówi, że tak – odpowiedział po małym
namyśle. – Wiesz, co zrobić, by ktoś inny coś poczuł po samym
dotyku, a nawet spojrzeniu – szepnął cicho jakby wyjawiał jakąś
ważną tajemnicę. Ten wzrok po prostu zwalał go z nóg. Gdy tylko
jego spojrzenie oderwało się od istoty siedzącej przed jego
biurkiem, nic nie mógł poradzić na reakcję na własne słowa, a
mianowicie różowiące się policzki. – P–przepraszam, nie wiem,
co gadam – dodał pospiesznie. Chyba te zawroty głowy coś mu
poprzestawiały.
Will
uśmiechnął się ukazując rząd białych zębów i założył nogę
za nogę. Ed właśnie przyznał mu się, że jego osoba działa na
niego. Zresztą właśnie obserwował jego rumieńce na policzkach,
co wyglądało szalenie uroczo.
– To
musi zostać między nami...– nachylił się nad biurkiem trzymając
w dłoniach telefon i uważnie teraz z powagą patrząc w te szare
oczy i czując dziwne ciarki przebiegające po ciele.
– P–pewnie.
Masz to jak w banku! – powiedział entuzjastycznie zerkając na
trzymany przez Willa telefon. – A to ci dopiero. Mam identyczny –
wyciągnął z kieszeni taki sam telefon, lecz z jasnoniebieską
obudową.
To
musi być przeznaczenie, pomyślał ciesząc się w duchu z ich
spotkania, jak dziecko z lizaka. Znajomość z takim facetem może mu
wyjść tylko na dobre.
– Są
najlepsze – dodał spoglądając na telefony i spoważniał. –
Żeby ci pomóc muszę mieć na papierze to, na co pójdą pieniądze.
Nie, że ci nie wierzę, ale potem muszę się z tego rozliczać –
wystukał coś na telefonie – dokładnie w punktach. Nie chcę by
później ktoś zabrał wam pieniądze. Chcę również wiedzieć ile
pozbyłeś się z własnej kieszeni na ten remont. Ktoś powinien ci
to zwrócić.
– Ale
ja nie liczę na żaden zwrot – blondyn również spoważniał. –
Mogę przygotować taki dokument, lecz będę musiał skonsultować
się z kadrą i kierownictwem szpitala. To także niestety zajmie mi
trochę czasu.
– Nalegam
– dodał spoglądając na niego wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu,
po czym znów spojrzał na telefon.
– Kilka
tysięcy dolarów – mruknął nadal nie chcąc zwrotu. Dużo wydał,
ale nie robił tego z myślą o korzyściach.
– Zróbmy,
więc tak. Przeleję na konto szpitala tyle ile wam potrzeba.
Oszacujmy wspólnie kwotę. Z biurokracją uwiniemy się po fakcie.
Nie trzeba będzie czekać, ale będzie można od razu zacząć
działać.
– Gdzieś
mam dokumenty z numerami kont – Edward wstał i udał się do
dużego regału z rzędami szuflad. Zaglądał do każdej od góry i
w końcu znalazł je w jednej w niższych, które nie były na tyle
nisko by kucać, ale również nie na tyle wysoko by nie pochylać
się nad jej zawartością. W efekcie poszukiwań stał po prostu
wypięty nieco w tył nie będąc nawet tego świadomym. Wyjął
potrzebny papier i podał mężczyźnie wracając na swoje miejsce za
biurkiem. Will nie byłby sobą gdyby nie skorzystał z okazji i nie
utkwił wzroku w schylającym się lekarzu, który wyglądał w
schylonej pozycji bardzo kusząco. Gdyby znali się odrobinę dłużej
mógłby zaproponować mu szybki numerek, ale że łączyły ich jak
na razie stosunki jedynie zawodowe nie mógł wyskoczyć z czymś
takim. Jak na razie wbił sobie do głowy ten obraz, by w razie
potrzeby przywoływać go sobie przed oczy.
– Dziękuję
– spojrzał na dokument i przepisał szybko numer konta do
telefonu. – Skoro pozwoliliśmy sobie na szczerość, pozwolę
sobie na nią jeszcze raz, wspominając, że masz niezły tyłek –
rzekł na chwilę na niego spoglądając, nim zdążył się ugryźć
w język. W sumie chyba już zbyt długo zachowywał się
przyzwoicie. Od czasu do czasu mógł sobie pozwolić na mały odstęp
od normy.
– Dz–dzięki
– blondyn odpowiedział szybko jąkając się przy tym. – Jesteś
pierwszy, który to powiedział. – I znów jego słowa uciekły z
gardła zanim zdążył nad nimi pomyśleć. Jego wada wrodzona.
Najpierw mówi, potem myśli. Jak na jeden dzień miał już dość
tych dziwnych, rozpalających serce i ciało emocji. Wzrok Willa w
momencie, gdy mówił o atrakcyjności był bardzo, ale to bardzo
sugestywny, a Ed nie wiedział, co z tym ma teraz zrobić. Nie był
za bardzo doświadczony w flirtowaniu, czy czymkolwiek się teraz
zajmują.
– Więc
Ed – przeciągnął jego imię, jakby smakując je w ustach –
jaka suma interesuje wasz oddział? Szczerze. Z pewnością
wielokrotnie rozmawialiście na ten temat i szacowaliście koszty. –
Przekrzywił lekko głowę wpatrując się przez chwile w usta
lekarza, po czym szybko przeniósł wzrok na jego oczy.
– To
nie będzie mała kwota. Coś koło miliona dolarów – szepnął
przygryzając dolną wargę z zażenowania. Jak on nie znosił
załatwiać takich spraw. Takie rzeczy były nie na jego nerwy.
Nie
przegryzaj wargi, poprosił w myślach Will szybko przenosząc wzrok
na telefon. Nic nie mógł poradzić, że ten gest tak na niego
działał, a mało który mężczyzna, z którym się umawiał
potrafił robić to tak seksownie. Nie przegryzaj tej cholernej
wargi, powtórzył w myślach i westchnął powracając do kwoty
wypowiedzianej przez Eda.
– Jesteś
pewny, że to wystarczy? Milion dolarów?
– Cóż.
Na pokrycie większej części kosztów, o których rozmawialiśmy z
kadrą, to tak. Milion wystarcza – powiedział jednocześnie
wypuszczając z zębów wargę, która przez takie traktowanie
poczerwieniała jeszcze bardziej.
– Niech
będzie – wpisał w telefon kwotę miliona dolarów dodając
pięćdziesiąt tysięcy na zwrot kosztów dla Eda. Kliknął napis
„wykonaj przelew” i schował telefon do kieszeni płaszcza. Jego
uwadze nie umknęła zaczerwieniona warga lekarza. Cholera, jak on
miałby ochotę go pocałować. Tu i teraz. Chrząknął pozbywając
się tych myśli i wziął pierwszy lepszy długopis, który leżał
na biurku i jakąś karteczkę, na której coś zapisał.
– Tu
masz mój numer telefonu i adres. Wszystkie papiery możesz mi
przesłać kurierem, albo zadzwoń to zjawię się po nie osobiście
– uśmiechnął się tajemniczo do mężczyzny.
– Jasne.
Gdy będą już gotowe to zadzwonię... znaczy dam znać –
westchnął na swoją głupotę. Ile to już razy mu się to zdarzało
dnia dzisiejszego. Przyjął karteczkę i zerknął na adres
mężczyzny. O rany! To jedna z najbogatszych dzielnic w mieście i
znajdująca się wcale nie tak daleko od jego własnego domu. Tylko
kilkanaście przecznic. Dwadzieścia minut jazdy samochodem. Willa
rozbawiło jego przejęzyczenie.
– Wolałbym
je odebrać osobiście – dodał i wstał z krzesła zabierając
swój płaszcz i szal do jednej ręki, drugą wyciągnął w stronę
Eda. – Gdyby kwota okazała się niewystarczająca wiesz jak się
ze mną skontaktować.
– Tak,
pewnie. Dzięki za wszystko – złapał rękę Willa dwoma dłońmi
w geście prawdziwej wdzięczności. Uśmiechnął się szeroko
ukazując piękny, lśniący uśmiech, a w jego oczach można było
dostrzec wesołe i pełne szczęścia ogniki. – Nie zostanie ci to
zapomniane, a na pewno nie przeze mnie.
Will
obserwował jego twarz z ukrywaną fascynacją. Błyszczące oczy,
wąskie wargi i ten piękny, szczery uśmiech spowodowały, że
poczuł jak robi mu się gorąco. Drugi raz tego samego dnia, za
sprawą tego samego faceta. Aż niemożliwe.
– Mam
nadzieję Ed, że to nie nasze ostatnie spotkanie – rzekł
ignorując jego podziękowania. Nawet nie odczuje straty tej kwoty,
zresztą nie robił tego dla podziękowań i pochwał. – A teraz
pozwól – ruszył w kierunku drzwi, a gdy chwycił za klamkę
odwrócił się jeszcze raz do niego. – Nie pracuj za dużo Ed...–
dodał uśmiechając się lekko. – Do widzenia.
– Nie
mogę tego obiecać. Jest tyle do zrobienia, ale na dziś sobie już
odpuszczę – zaczął zdejmować ze swoim ramion lekarski fartuch i
powiesił go na oparciu fotela. Po chwili przeciągnął się i lekko
ziewnął. – Do zobaczenia – odpowiedział opierając się o blat
biurka z lekkim uśmiechem. Will zaszczycił go jeszcze jednym
przeciągłym spojrzeniem, po czym bez słowa opuścił pokój numer
145.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To znowu ja! Nowy rozdział też jest. A tak postanowiłam dodać coś nowego, bo ja osobiście bardzo lubię to opowiadanie. Mam nadzieję, że wy też je polubicie!