– Mam
wejść panu przede mną na plecy? – zapytał, a w jego głosie
dało wyczuć się lodowaty ton. Nie znosił, gdy ktoś zwracał mu
uwagę. Jak na jeden dzień zbyt dużo razy wchodził z kimkolwiek w
interakcje. Najpierw zaborcza dziewczynka, teraz ten pieklący się
facet. Zdecydowanie powinien zostać w domu.
– Oczywiście,
że nie…
– No
właśnie – przerwał mu zniecierpliwiony jego jąkaniem się –
proszę, więc się nie przepychać. Każdy czeka na swoją kolej,
nie pan jeden – mruknął i poprawił swój fioletowy szal, w
którym zaczynało mu być już trochę za gorąco.
Mężczyzna
umilkł, co zadowoliło Willa, który ponownie udał się gdzieś
myślami. Przypomniała mu się wczorajsza rozmowa z ojcem, gdy
ponownie wypisywał czek dla niego. Wielokrotnie próbował przekonać
ojca, że czeki to już przeżytek, ale ten wcale nie dał się
namówić. Jako senator był tradycjonalistą, niechętnym do
jakichkolwiek, nawet najmniejszych zmian. Nie akceptował niczego, co
choć odrobinę odbiegało od normy. Dlatego Will nigdy nie
powiedział mu, że woli mężczyzn. Ukrywał to przed nim
zadowalając ojca opowieściami o dziewczynach, których imiona
wymyślał na poczekaniu tak samo jak cechy ich charakteru i wygląd.
Gdy nie musiał grać umawiał się z poznanymi we wszelakich
miejscach chłopakami zawsze młodszymi od niego na szybki numerek,
by choć odrobinę zaspokoić swoje potrzeby. Wiele osób mogłoby
pomyśleć, że bawią go takie przelotne związki, co oczywiście
było wierutną bzdurą. W głębi serca pragnął poważnego związku
z kimś, kto zaakceptowałby jego całego… z wadami i zaletami. Nie
potrafił jednak nikogo takiego znaleźć. Każdy napotkany facet
wydawał mu się za płytki, za poważny, za dziecinny albo zbyt
natarczywy. Nawet, jeśli miał parę związków znacznie dłuższych
niż miesiąc rozpadały się one szybko, gdyż nikt nie rozumiał
tego, że Will musiał ukrywać swoją prawdziwą naturę. Gdyby
ojciec dowiedział się prawdy wydziedziczyłby go z rodziny i
zostawił z niczym, a jak na razie żaden z napotkanych mężczyzn
nie był wart takiego poświęcenia.
W
końcu nieznajomy w fartuchu, stanął przy ladzie, co świadczyło o
tym, że niedługo kolej na Willa. Poczuł ulgę, że już wkrótce
wzmocni się i ogrzeje pyszną kawą. Przesunął się tak, że teraz
stał z boku mężczyzny, który właśnie składał zamówienie.
Mógł dyskretnie przyjrzeć się jego profilowi. Pierwsze, co
zauważył to to, że chłopak był w jego wieku, jeśli nie młodszy.
Lekki zarost, szare bystre oczy, jasne włosy sterczące na wszystkie
strony, co wyglądało bardzo uroczo. Nie chcąc wyjść na kogoś,
kto bezczelnie się gapi odwrócił wzrok na półki za szybą, na
których stały różnorakie babeczki i ciasta.
Ponownie
spojrzał na niego, gdy nieznajomy odwrócił się by wyjść z
lokalu. Ich oczy spotkały się. Mimo, że to była krótka chwila
Will poczuł coś, czego nie czuł już od bardzo dawna. Zrobiło mu
się ciepło i zapewne gdyby potrafił się rumienić z pewnością
teraz jego policzki byłby różowe. Tak jednak się nie stało.
Willowi daleko było do chłopaka, którego można było zawstydzić
albo, który chichotał jak nastolatek, gdy zobaczył jakiegoś
przystojniaka. Dlatego większość osób, z którymi miał do
czynienia uznawała go za chłodnego drania. Nawet nie mieli pojęcia
jak bardzo się mylili.
Kącik
jego ust nieznacznie uniósł się do góry w dyskretnym uśmiechu,
który mógł zobaczyć tylko chłopak w lekarskim fartuchu. Moment
wystarczył, aby wyłapał w stalowych oczach mężczyzny
zainteresowanie jego postacią. Chwilę potem dzwoneczek w drzwiach
oznajmił wyjście „lekarza”, z kawiarni. Z zamyślenia Williama
wyprowadził dopiero głos sprzedawczyni:
– Co
dla pana?
– Mała
z podwójnym mlekiem – wyrecytował i położył na ladzie
wyliczoną kwotę.
Wyjście
z ciepłej cukierenki na smaganą wiatrem i drobnymi kropelkami
deszczu ulicę był niezbyt przyjemnym uczuciem. Kubkiem z kawą
ogrzewał sobie dłonie, co chwila popijając napój, dzięki czemu
ciepło zaczęło rozchodzić się po jego ciele. Tylko dwie ulice
dzieliły go od szpitala. Szybkim i sprężystym krokiem, ignorując
zalotne spojrzenia kobiet w jego kierunku ruszył w tamtą stronę.
Nieznajomy całkowicie wyleciał mu z głowy. Telefon zawibrował w
kieszeni jego dżinsów. Wyciągnął go przekładając kawę do
lewej dłoni i spojrzał na wyświetlacz.
– Ojciec
– mruknął i przesunął palcem po ekranie i przyłożył telefon
do ucha – Tak?
– Gdzie
jesteś?! – władczy głos rozległ się po drugiej stronie –
miałeś mi towarzyszyć na obiedzie u senatora Waltera. Jest już
prawie piętnasta, a ciebie nie ma!
– Zostawiłem
wiadomość u gosposi, że rezygnuje z tego sztywnego spotkania
ważniaków z rządu – mruknął odsuwając lekko telefon od ucha,
nie mając ochoty słuchać kolejnych wrzasków ojca.
– Wiesz
jak ważne jest dla mnie to spotkanie?! Czy kiedykolwiek pomyślałeś
ile poświęcam, żebyś mógł mieć wszystko?
Will
westchnął ciężko. Słyszał tą gadkę już tyle razy, że znał
ją na pamięć. Ojciec zawsze używał jej gdy chciał wpędzić go
w poczucie winy. To samo uskuteczniał na swoich wyborcach, ale
William zdążył się już do tego przyzwyczaić i uodpornić.
– Mam
pilną sprawę do załatwienia. Baw się dobrze i nie skaczcie sobie
do gardeł – mruknął i rozłączył się mając już dość
rozmów z tym człowiekiem. Kochał go, ale to nie była już taka
miłość bez skazy.
Po
piętnastu minutach Will w końcu dotarł do szpitala. Wyrzucił
kubek z kawy do kosza oznaczonego napisem „PAPIER”, po czym zdjął
fioletowy szal i podszedł do biurka recepcjonistki opierając się o
nie nonszalancko.
– Dzień
dobry… William Collins – przedstawił się i uśmiechnął
ukazując rząd białych i równych zębów – byłem umówiony z
ordynatorem na piętnastą – rzekł miękkim tonem, na co kobieta
za biurkiem zarumieniła się lekko i spojrzała w kalendarz.
– Ma
pan racje – zaśmiała się lekko i spojrzała na niego – pan
Edward Moore czeka na pana w pokoju numer 145 – dodała i wstała
by wskazać mu drogę – prosto do końca korytarza, potem w lewo i
schodami obok automatu z kawą w górę.
– Dziękuję
– rzekł uprzejmie i ruszył w stronę gabinetu zgodnie ze
wskazówkami sekretarki. Mógł przestać silić się na uśmiech do
kobiety, która zapewne gdyby mogła wskoczyłaby mu w ramiona bez
wahania.
Szybkim
i sprężystym krokiem pokonał schody i już po chwili stanął
przed drzwiami od pokoju z numerem 145. Ściągnął płaszcz i
przerzucił sobie go przez ramię, pozostając jedynie w granatowej
koszuli, która została uszyta na miarę, wobec czego bardzo dobrze
się w niej prezentował. Elegancko, a zarazem swobodnie. Zapukał, a
gdy usłyszał „ proszę” sięgnął po klamkę i pchnął drzwi
wchodząc do przestronnego gabinetu. Gdy ujrzał mężczyznę
siedzącego za biurkiem oniemiał, chociaż nie dał tego po sobie
poznać.
***
Kolejka wlekła się niemiłosiernie i Ed myślał, że chyba nigdy nie doczeka się kawy, na którą miał ogromną ochotę. A z każdą mijaną chwilą jego chęć na gorący napój stawała się coraz większa, ale również nieznośna. Więc gdy w końcu przyszła jego kolej nie mógł się powstrzymać przed szerokim, dziecięcym uśmiechem, na którego szczęście miała spojrzeć sprzedawczyni, która zachichotała cicho zanim się odezwała:
– Co
podać?
– Dużą
rozpuszczalną kawę z jeszcze większą ilością mleka – wyrzucił
z siebie entuzjastycznie.
– Ciężki
dzień, co? – zapytała uprzejmie kobieta podając mu kubek i
przyjmując zapłatę, która była jak zawsze wyliczona. Zawsze miał
pełno drobnych.
– Żeby
pani wiedziała... ale niestety, czeka mnie jeszcze więcej pracy po
powrocie. Dziękuję za kawę.
Blondyn
powoli się odwrócił i rozejrzał się, lecz to był jego błąd.
Zapomniał, kto czekał za nim w kolejce. Ale skąd mógł wiedzieć,
że ten, o boże drogi niebieskooki, przystojniak będzie od tak stał
sobie obok. Jego wrodzona ciekawość doprowadziła do tego, że
spojrzenie jego i niebieskookiego ciasteczka spotkało się. Ed
poczuł jakby poraził go prąd... aż tak energicznego spojrzenia
jeszcze nie widział i nic nie mógł poradzić na swoje żywe
zainteresowanie. Większym problemem było to, że można z jego oczu
czytać jak z otwartej księgi, więc owo zainteresowanie zapewne
miało swoje odbicie w spojrzeniu. Usta obiektu podziwu lekko się
wygięły do góry w lekkim uśmiechu i... o cholerka! Serce Edwarda
poczęło bić rekord Guinnessa w ilości uderzeń na minutę. Będąc
lekarzem wiedział, że to będzie już koło stu i ciągle rośnie...
Poczuł również jak zdradliwe ciepło zaczęło uderzać w jego
policzki, więc czym prędzej przerwał kontakt wzrokowy i ruszył w
stronę drzwi. Dużo czasu nie minęło, gdy był już na zewnątrz
na przyjemnie chłodnym powietrzu, dzięki któremu zaczął się
powoli uspokajać. Cóż... nigdy by nie przypuszczał, że pewien
nieznajomy pobudzi w nim dawno szczęśliwie pogrzebane uczucie
motylków w brzuchu i drżenie nóg tylko pod wpływem jednego
spojrzenia.
Zamknął
oczy i głęboko odetchnął. Było już dobrze. Ed zawsze był
wdzięczny za swój wrodzony talent do uspokajania się po stresie,
który w ogóle nie miał nic wspólnego z jego przyszłością. Małe
prawdopodobieństwo było, że jeszcze kiedykolwiek spotka tego
przystojniaka.
Z
kieszeni lekarskiego kiltu wyjął swój telefon w celu sprawdzenia
godziny. O ile go pamięć nie myliła miał spotkanie o piętnastej
u siebie w gabinecie. Blondyn miał nadzieję, że do czasu dojścia
do szpitala jego serce i myśli uspokoją się.
Ruszył
szybkim, lecz nie za bardzo szybkim krokiem, by się nie zasapać i
już dwie minuty później był przy wejściu, u celu wędrówki.
Przystanął i znów głęboko westchnął. Przybrał na twarzy
profesjonalny wyraz twarzy i przekroczył próg drzwi od razu
kierując kroki w stronę recepcjonistki, której posłał lekki
uśmiech. Jego gabinet, mimo że wcześniej gabinetem nie był,
posiadał numer 145. Ale to nic nie znaczyło, wzruszył ramionami i
oparł się o ladę recepcji.
– Jakieś
nowe wiadomości, gdy mnie nie było? – zapytał patrząc na
kobietę uważnie. Ona wyraźnie drgnęła. Każdy tak robił patrząc
w jego stalowoszare oczy. Dla większości ludzi to był fenomen, by
posiadać oczy takiego chłodnego koloru, które aż ogrzewają
wszystkich swoim ciepłem. Dlatego ludzie reagują na ten widok
mimowolnym drżeniem. Nawet teraz nie potrafił tego zrozumieć, a co
dopiero wyjaśnić.
– Pańska
matka dzwoniła zawiadomić, że dzisiaj wieczorem przybędą goście.
– Kobieta uśmiechnęła się lekko i odwróciła wzrok nie mogąc
znieść intensywności spojrzenia ordynatora.
– Dziękuję
– odpowiedział miękko i nadal z kubkiem w dłoni ruszył do
gabinetu przygotować się na spotkanie. W sumie musiał tylko lekko
posprzątać na biurku i nawilżyć soczewki, bo oczy już zaczynały
go piec.
Blondyn
rozejrzał się po oddziale szukając znajomej czarnej czupryny, ale
nigdzie nie mógł jej dostrzec. Na to wygląda, że Liz miała
więcej na głowie niż on. Po chwili otworzył swój gabinet i
wszedł. Nagle całe napięcie dnia uleciało z niego, a on sam mógł
się nico odprężyć. Podszedł do biurka i wszystkie papiery, jakie
znalazł na blacie poupychał po szufladach obiecując sobie, że po
spotkaniu posegreguje je i pochowa do odpowiednich teczek. Następnie
wyjął z pierwszej szuflady biurka małe pudełeczko z płynem do
soczewek i lusterko. Nigdy nie potrafił włożyć ich na miejsce bez
patrzenia, co robi. Po kilku sekundach maleńkie wypukłe przedmioty
moczyły się w cieczy w pudełku. Wystarczało kilka minut by były
już wystarczająco nawilżone. Ed przeciągnął się jak kot i
dziecięcym ruchem przetarł oczy. Gdy soczewki były na swoim
miejscu mężczyzna lekko podskoczył słysząc pukanie. Zerknął
przelotnie na zegarek i ten uświadomił mu, że jest równo godzina
piętnasta. Kto normalny jest aż tak punktualny? Pewnie jakiś
dziwak. Blondyn westchnął głęboko i powiedział ciche:
– Proszę.
Gdy
klamka poruszyła się i ktoś zaczął wchodzić do środka, Ed
zamarł. Poczuł jakby cała jego krew zamieniła się w lód.
Otworzył oczy szerzej i kilkakrotnie zamrugał. Stwierdzenie, że
siedział osłupiały to było wielkie niedopowiedzenie. On
całkowicie zdębiał i zaczął zastanawiać się, co ten ósmy cud
świata chce od niego... Chwila! On był z nim umówiony? I nawet o
tym nie wiedział?! A to oznacza, że będą rozmawiać?! Jak?! Ed
czuł się jakby zapomniał języka w gębie, a całe jego myśli
skupiały się tylko na mężczyźnie, który stał i patrzył na
niego. Czy on go poznał? Ale niby, dlaczego miałby? Przecież się
nie znają. Zamknął oczy, westchnął i ponownie otworzył, teraz z
profesjonalnym opanowaniem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Okej. Kolejny rozdział za nami. Ma nadzieję, że się podoba! Zostało jeszcze wiele do przedstawienia! ^.^
Do następnego!