poniedziałek, 23 maja 2016

Rozdział 1

Proszę się przesunąć do przodu, nie widzi pan, że ma pan przed sobą dużo miejsca? – odezwał się facet w pomiętym, brązowym garniturze. Will spojrzał najpierw na bulwersującego się mężczyznę, a potem przed siebie. Faktycznie miał miejsce, ale nie chciał też ślęczeć komuś na plecach.

Mam wejść panu przede mną na plecy? – zapytał, a w jego głosie dało wyczuć się lodowaty ton. Nie znosił, gdy ktoś zwracał mu uwagę. Jak na jeden dzień zbyt dużo razy wchodził z kimkolwiek w interakcje. Najpierw zaborcza dziewczynka, teraz ten pieklący się facet. Zdecydowanie powinien zostać w domu.

Oczywiście, że nie…

No właśnie – przerwał mu zniecierpliwiony jego jąkaniem się – proszę, więc się nie przepychać. Każdy czeka na swoją kolej, nie pan jeden – mruknął i poprawił swój fioletowy szal, w którym zaczynało mu być już trochę za gorąco.

Mężczyzna umilkł, co zadowoliło Willa, który ponownie udał się gdzieś myślami. Przypomniała mu się wczorajsza rozmowa z ojcem, gdy ponownie wypisywał czek dla niego. Wielokrotnie próbował przekonać ojca, że czeki to już przeżytek, ale ten wcale nie dał się namówić. Jako senator był tradycjonalistą, niechętnym do jakichkolwiek, nawet najmniejszych zmian. Nie akceptował niczego, co choć odrobinę odbiegało od normy. Dlatego Will nigdy nie powiedział mu, że woli mężczyzn. Ukrywał to przed nim zadowalając ojca opowieściami o dziewczynach, których imiona wymyślał na poczekaniu tak samo jak cechy ich charakteru i wygląd. Gdy nie musiał grać umawiał się z poznanymi we wszelakich miejscach chłopakami zawsze młodszymi od niego na szybki numerek, by choć odrobinę zaspokoić swoje potrzeby. Wiele osób mogłoby pomyśleć, że bawią go takie przelotne związki, co oczywiście było wierutną bzdurą. W głębi serca pragnął poważnego związku z kimś, kto zaakceptowałby jego całego… z wadami i zaletami. Nie potrafił jednak nikogo takiego znaleźć. Każdy napotkany facet wydawał mu się za płytki, za poważny, za dziecinny albo zbyt natarczywy. Nawet, jeśli miał parę związków znacznie dłuższych niż miesiąc rozpadały się one szybko, gdyż nikt nie rozumiał tego, że Will musiał ukrywać swoją prawdziwą naturę. Gdyby ojciec dowiedział się prawdy wydziedziczyłby go z rodziny i zostawił z niczym, a jak na razie żaden z napotkanych mężczyzn nie był wart takiego poświęcenia.

W końcu nieznajomy w fartuchu, stanął przy ladzie, co świadczyło o tym, że niedługo kolej na Willa. Poczuł ulgę, że już wkrótce wzmocni się i ogrzeje pyszną kawą. Przesunął się tak, że teraz stał z boku mężczyzny, który właśnie składał zamówienie. Mógł dyskretnie przyjrzeć się jego profilowi. Pierwsze, co zauważył to to, że chłopak był w jego wieku, jeśli nie młodszy. Lekki zarost, szare bystre oczy, jasne włosy sterczące na wszystkie strony, co wyglądało bardzo uroczo. Nie chcąc wyjść na kogoś, kto bezczelnie się gapi odwrócił wzrok na półki za szybą, na których stały różnorakie babeczki i ciasta.

Ponownie spojrzał na niego, gdy nieznajomy odwrócił się by wyjść z lokalu. Ich oczy spotkały się. Mimo, że to była krótka chwila Will poczuł coś, czego nie czuł już od bardzo dawna. Zrobiło mu się ciepło i zapewne gdyby potrafił się rumienić z pewnością teraz jego policzki byłby różowe. Tak jednak się nie stało. Willowi daleko było do chłopaka, którego można było zawstydzić albo, który chichotał jak nastolatek, gdy zobaczył jakiegoś przystojniaka. Dlatego większość osób, z którymi miał do czynienia uznawała go za chłodnego drania. Nawet nie mieli pojęcia jak bardzo się mylili.

Kącik jego ust nieznacznie uniósł się do góry w dyskretnym uśmiechu, który mógł zobaczyć tylko chłopak w lekarskim fartuchu. Moment wystarczył, aby wyłapał w stalowych oczach mężczyzny zainteresowanie jego postacią. Chwilę potem dzwoneczek w drzwiach oznajmił wyjście „lekarza”, z kawiarni. Z zamyślenia Williama wyprowadził dopiero głos sprzedawczyni:

Co dla pana?

Mała z podwójnym mlekiem – wyrecytował i położył na ladzie wyliczoną kwotę.

Wyjście z ciepłej cukierenki na smaganą wiatrem i drobnymi kropelkami deszczu ulicę był niezbyt przyjemnym uczuciem. Kubkiem z kawą ogrzewał sobie dłonie, co chwila popijając napój, dzięki czemu ciepło zaczęło rozchodzić się po jego ciele. Tylko dwie ulice dzieliły go od szpitala. Szybkim i sprężystym krokiem, ignorując zalotne spojrzenia kobiet w jego kierunku ruszył w tamtą stronę. Nieznajomy całkowicie wyleciał mu z głowy. Telefon zawibrował w kieszeni jego dżinsów. Wyciągnął go przekładając kawę do lewej dłoni i spojrzał na wyświetlacz.

Ojciec – mruknął i przesunął palcem po ekranie i przyłożył telefon do ucha – Tak?

Gdzie jesteś?! – władczy głos rozległ się po drugiej stronie – miałeś mi towarzyszyć na obiedzie u senatora Waltera. Jest już prawie piętnasta, a ciebie nie ma!

Zostawiłem wiadomość u gosposi, że rezygnuje z tego sztywnego spotkania ważniaków z rządu – mruknął odsuwając lekko telefon od ucha, nie mając ochoty słuchać kolejnych wrzasków ojca.

Wiesz jak ważne jest dla mnie to spotkanie?! Czy kiedykolwiek pomyślałeś ile poświęcam, żebyś mógł mieć wszystko?

Will westchnął ciężko. Słyszał tą gadkę już tyle razy, że znał ją na pamięć. Ojciec zawsze używał jej gdy chciał wpędzić go w poczucie winy. To samo uskuteczniał na swoich wyborcach, ale William zdążył się już do tego przyzwyczaić i uodpornić.

Mam pilną sprawę do załatwienia. Baw się dobrze i nie skaczcie sobie do gardeł – mruknął i rozłączył się mając już dość rozmów z tym człowiekiem. Kochał go, ale to nie była już taka miłość bez skazy.

Po piętnastu minutach Will w końcu dotarł do szpitala. Wyrzucił kubek z kawy do kosza oznaczonego napisem „PAPIER”, po czym zdjął fioletowy szal i podszedł do biurka recepcjonistki opierając się o nie nonszalancko.

Dzień dobry… William Collins – przedstawił się i uśmiechnął ukazując rząd białych i równych zębów – byłem umówiony z ordynatorem na piętnastą – rzekł miękkim tonem, na co kobieta za biurkiem zarumieniła się lekko i spojrzała w kalendarz.

Ma pan racje – zaśmiała się lekko i spojrzała na niego – pan Edward Moore czeka na pana w pokoju numer 145 – dodała i wstała by wskazać mu drogę – prosto do końca korytarza, potem w lewo i schodami obok automatu z kawą w górę.

Dziękuję – rzekł uprzejmie i ruszył w stronę gabinetu zgodnie ze wskazówkami sekretarki. Mógł przestać silić się na uśmiech do kobiety, która zapewne gdyby mogła wskoczyłaby mu w ramiona bez wahania.

Szybkim i sprężystym krokiem pokonał schody i już po chwili stanął przed drzwiami od pokoju z numerem 145. Ściągnął płaszcz i przerzucił sobie go przez ramię, pozostając jedynie w granatowej koszuli, która została uszyta na miarę, wobec czego bardzo dobrze się w niej prezentował. Elegancko, a zarazem swobodnie. Zapukał, a gdy usłyszał „ proszę” sięgnął po klamkę i pchnął drzwi wchodząc do przestronnego gabinetu. Gdy ujrzał mężczyznę siedzącego za biurkiem oniemiał, chociaż nie dał tego po sobie poznać.

***

Kolejka wlekła się niemiłosiernie i Ed myślał, że chyba nigdy nie doczeka się kawy, na którą miał ogromną ochotę. A z każdą mijaną chwilą jego chęć na gorący napój stawała się coraz większa, ale również nieznośna. Więc gdy w końcu przyszła jego kolej nie mógł się powstrzymać przed szerokim, dziecięcym uśmiechem, na którego szczęście miała spojrzeć sprzedawczyni, która zachichotała cicho zanim się odezwała:

Co podać?

Dużą rozpuszczalną kawę z jeszcze większą ilością mleka – wyrzucił z siebie entuzjastycznie.

Ciężki dzień, co? – zapytała uprzejmie kobieta podając mu kubek i przyjmując zapłatę, która była jak zawsze wyliczona. Zawsze miał pełno drobnych.

Żeby pani wiedziała... ale niestety, czeka mnie jeszcze więcej pracy po powrocie. Dziękuję za kawę.

Blondyn powoli się odwrócił i rozejrzał się, lecz to był jego błąd. Zapomniał, kto czekał za nim w kolejce. Ale skąd mógł wiedzieć, że ten, o boże drogi niebieskooki, przystojniak będzie od tak stał sobie obok. Jego wrodzona ciekawość doprowadziła do tego, że spojrzenie jego i niebieskookiego ciasteczka spotkało się. Ed poczuł jakby poraził go prąd... aż tak energicznego spojrzenia jeszcze nie widział i nic nie mógł poradzić na swoje żywe zainteresowanie. Większym problemem było to, że można z jego oczu czytać jak z otwartej księgi, więc owo zainteresowanie zapewne miało swoje odbicie w spojrzeniu. Usta obiektu podziwu lekko się wygięły do góry w lekkim uśmiechu i... o cholerka! Serce Edwarda poczęło bić rekord Guinnessa w ilości uderzeń na minutę. Będąc lekarzem wiedział, że to będzie już koło stu i ciągle rośnie... Poczuł również jak zdradliwe ciepło zaczęło uderzać w jego policzki, więc czym prędzej przerwał kontakt wzrokowy i ruszył w stronę drzwi. Dużo czasu nie minęło, gdy był już na zewnątrz na przyjemnie chłodnym powietrzu, dzięki któremu zaczął się powoli uspokajać. Cóż... nigdy by nie przypuszczał, że pewien nieznajomy pobudzi w nim dawno szczęśliwie pogrzebane uczucie motylków w brzuchu i drżenie nóg tylko pod wpływem jednego spojrzenia.

Zamknął oczy i głęboko odetchnął. Było już dobrze. Ed zawsze był wdzięczny za swój wrodzony talent do uspokajania się po stresie, który w ogóle nie miał nic wspólnego z jego przyszłością. Małe prawdopodobieństwo było, że jeszcze kiedykolwiek spotka tego przystojniaka.

Z kieszeni lekarskiego kiltu wyjął swój telefon w celu sprawdzenia godziny. O ile go pamięć nie myliła miał spotkanie o piętnastej u siebie w gabinecie. Blondyn miał nadzieję, że do czasu dojścia do szpitala jego serce i myśli uspokoją się.

Ruszył szybkim, lecz nie za bardzo szybkim krokiem, by się nie zasapać i już dwie minuty później był przy wejściu, u celu wędrówki. Przystanął i znów głęboko westchnął. Przybrał na twarzy profesjonalny wyraz twarzy i przekroczył próg drzwi od razu kierując kroki w stronę recepcjonistki, której posłał lekki uśmiech. Jego gabinet, mimo że wcześniej gabinetem nie był, posiadał numer 145. Ale to nic nie znaczyło, wzruszył ramionami i oparł się o ladę recepcji.

Jakieś nowe wiadomości, gdy mnie nie było? – zapytał patrząc na kobietę uważnie. Ona wyraźnie drgnęła. Każdy tak robił patrząc w jego stalowoszare oczy. Dla większości ludzi to był fenomen, by posiadać oczy takiego chłodnego koloru, które aż ogrzewają wszystkich swoim ciepłem. Dlatego ludzie reagują na ten widok mimowolnym drżeniem. Nawet teraz nie potrafił tego zrozumieć, a co dopiero wyjaśnić.

Pańska matka dzwoniła zawiadomić, że dzisiaj wieczorem przybędą goście. – Kobieta uśmiechnęła się lekko i odwróciła wzrok nie mogąc znieść intensywności spojrzenia ordynatora.

Dziękuję – odpowiedział miękko i nadal z kubkiem w dłoni ruszył do gabinetu przygotować się na spotkanie. W sumie musiał tylko lekko posprzątać na biurku i nawilżyć soczewki, bo oczy już zaczynały go piec.

Blondyn rozejrzał się po oddziale szukając znajomej czarnej czupryny, ale nigdzie nie mógł jej dostrzec. Na to wygląda, że Liz miała więcej na głowie niż on. Po chwili otworzył swój gabinet i wszedł. Nagle całe napięcie dnia uleciało z niego, a on sam mógł się nico odprężyć. Podszedł do biurka i wszystkie papiery, jakie znalazł na blacie poupychał po szufladach obiecując sobie, że po spotkaniu posegreguje je i pochowa do odpowiednich teczek. Następnie wyjął z pierwszej szuflady biurka małe pudełeczko z płynem do soczewek i lusterko. Nigdy nie potrafił włożyć ich na miejsce bez patrzenia, co robi. Po kilku sekundach maleńkie wypukłe przedmioty moczyły się w cieczy w pudełku. Wystarczało kilka minut by były już wystarczająco nawilżone. Ed przeciągnął się jak kot i dziecięcym ruchem przetarł oczy. Gdy soczewki były na swoim miejscu mężczyzna lekko podskoczył słysząc pukanie. Zerknął przelotnie na zegarek i ten uświadomił mu, że jest równo godzina piętnasta. Kto normalny jest aż tak punktualny? Pewnie jakiś dziwak. Blondyn westchnął głęboko i powiedział ciche:

Proszę.

Gdy klamka poruszyła się i ktoś zaczął wchodzić do środka, Ed zamarł. Poczuł jakby cała jego krew zamieniła się w lód. Otworzył oczy szerzej i kilkakrotnie zamrugał. Stwierdzenie, że siedział osłupiały to było wielkie niedopowiedzenie. On całkowicie zdębiał i zaczął zastanawiać się, co ten ósmy cud świata chce od niego... Chwila! On był z nim umówiony? I nawet o tym nie wiedział?! A to oznacza, że będą rozmawiać?! Jak?! Ed czuł się jakby zapomniał języka w gębie, a całe jego myśli skupiały się tylko na mężczyźnie, który stał i patrzył na niego. Czy on go poznał? Ale niby, dlaczego miałby? Przecież się nie znają. Zamknął oczy, westchnął i ponownie otworzył, teraz z profesjonalnym opanowaniem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Okej. Kolejny rozdział za nami. Ma nadzieję, że się podoba! Zostało jeszcze wiele do przedstawienia! ^.^
Do następnego!

5 komentarzy:

  1. Hej,
    świetnie, cały czas mam uśmiech na twarzy, tak jak patrzyli na siebie, ten prąd, motylki, och Ed zmienisz zdanie, zmienisz...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    bardzo mi się podobało, to jak patrzyli, ten prąd, Ed zmienisz zdanie, oj zmienisz...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    cały czas mam uśmiech na twarzy, rozdział świetny... ten prąd ;] motylki w brzuchu, Ed zmienisz zdanie...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    rozdział wspaniały, świetny, cały czas uśmiecham się... ten prąd, motylki w brzuchu :] och Ed zmienisz zdanie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    świetny rozdział, uśmiecham się cały czas... motylki w brzuchu, ten prąd :] cudnie Ed zmienisz zdanie... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń